Serial uchodzi od kilku lat za jedno z najbardziej niezwykłych, zaskakujących i nieszablonowych dzieł w bogatej we wszystko ofercie tv. Zaciekawienie jakie mnie ogarnęło podczas oglądania pierwszych odcinków przerodziło się w fascynację, a ta z kolei w zachwyt nad pomysłowością twórców. Szybko do mnie dotarło, że nie jestem w stanie przewidzieć kolejnych wydarzeń, wynikających czy to z przypadku czy z decyzji bohaterów. Właśnie ta nieprzwidywalność wyróżnia film spośród innych, które często bazują na ogranych chwytach, tzw. kliszach, a wyjątkowość mają im zapewnić coraz bardziej wydumane efekty sepecjalne… Wspaniała gra aktorów plus genialny scenariusz złożyły się na, moim zdaniem, naprawdę nietuzinkowy film.
Losy postaci, które stopniowo poznajemy są niejednoznaczne, a gdy już nam się wydaje, że możemy kogoś wrzucić do tej, a nie innej szufladki, okazuje się, że właśnie tam pasuje najmniej.
Z biegiem czasu zaczynamy rozumieć, że nawet Czas nie gra tu roli do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni: nie mniej niż ludzie i wydarzenia jest nieprzewidywalny, nieodgadniony, wieloznaczny…
Wydaje się, że podczas tych wszystkich sezonów każdy z bohaterów bezustannie zmieniał maski i robił wszystko to, o co sam by siebie nie podejrzewał. Wyspa rzucała swoim więźniom? ofiarom? gościom? wyzwania, a oni bardziej czy mniej chętnie je podejmowali. Czasem byli do tego zmuszeni, czasem odzywał się w nich entuzjazm, a czasem najgorsze instynkty. Potrafili też w chwilach krytycznych wznieść się ponad własny interes dla dobra ogółu, zadziwiając samych siebie. Los zafundował im chyba wszystkie możliwe sytuacje, a oni musieli je udźwignąć, bo praktycznie zawsze ceną za niezaangażowanie była śmierć lub – w tych okolicznościach może nawet straszniejsze – osamotnienie.
Nie wiem, czy o to chodziło twórcom, ale wydaje się, że Wyspa jest metaforą życia, a ci, którzy na nią trafiają, są jak dzieci, które tym większe mają szanse im szybciej dojrzeją i zrozumieją priorytety. Zgromadzenie wielu osób na niewielkiej wyspie stwarza, znaną nam skądinąd, sytuację: każdy jest przez kogoś obserwowany, oceniany, dopingowany, krytykowany. Dzięki temu wszelkie problemy dotyczą zawsze więcej niż jednej osoby, a uczucia jakie względem siebie one żywią, rodzą niełatwe do przewidzenia dla widza implikacje. I – jak to w życiu wcale nierzadko bywa – poczciwina okazuje się demonem, leń kreatywnym społecznikiem, przestępca aniołem, policjant sensownym gościem, przyjaciel wrogiem, bohater straceńcem, szara mysz dzielną kobietą. Takie zjawiska jak małżeństwo, macierzyństwo, ojcostwo, życie, śmierć, bohaterstwo, odwaga, odpowiedzialność, wierność, talent, miłość, poświęcenie, nienawiść, prawda, zazdrość, strach, rozpacz, tu i teraz – gubią swoje definicje i już nie mamy odwagi tworzyć nowych. I nie ma tu pochwały relatywizmu, lecz raczej sugestia, aby podjąć wyzwanie, gdy wszystko jest przeciw nam, nie oceniać siebie i innych zbyt surowo, bo po prostu nie wiemy, na co stać nas dzisiaj, ani jakimi ludźmi staniemy się jutro. Nagle nabieramy dystansu do tego, co nas otacza; oto dociera do nas wniosek, że nic nie jest takie, na jakie wygląda.
I nie dotyczy to tylko „Zagubionych” na pewnej Wyspie…
PS. Serial zaczęłam oglądać ze względu na moje – nastoletnie wtedy – dzieci. Chciałam wiedzieć, czy nie jest to kolejny gniot, na który szkoda życia. Dziś myślę, że młodzież otwarta na tego typu historie nie należy do pokolenia straconego (wcale nie chcę powiedzieć, że straconym jest to, które podchodzi do tego rodzaju „dzieł” krytycznie), choć każdy interpretuje obraz według swojej wiedzy i doświadczenia. Zachęcam rodziców do oglądania filmów lubianych przez ich dzieci, bo jeśli pośród „Teksańskiej masakry” i innych tego typu głupot trafią na coś wartościowego, wspólne oglądanie daje pretekst do poruszenia ważnych tematów. Bardzo istotne jest to, że punktem wyjścia staje się ulubiony film, owszem – oderwany od rzeczywistości, ale nie mniej niż większość zalecanych przez Ministerstwo Oświaty lektur. Ot, choćby mój ukochany „Mały Książę”: dla jednych bajeczka, dla innych dzieło filozoficzne… Prawda?