Numer prywatny

Numer – jak w tytule. Ale odbieram, bo nigdy nie wiadomo…

– Dzień dobry – słyszę męski głos. Brzmi bardzo surowo, bardzo oficjalnie. – Czy rozmawiam z panią [tu pada moje imię i nazwisko]?

– O, ja też jestem ciekawa z kim rozmawiam! – odpowiadam, bo myślę, że rezygnacja z RODO i RODOpochodnych powinna działać w obie strony, a dzwoniący pierwszy powinien dać przykład.

– Sebastian Krzyżanowski – słyszę i od razu dociera do mnie, że równie dobrze może się przedstawić na przykład jako Józef Stalin. – Biuro Antykorupcyjne. Kontaktujemy się z panią w bardzo poważnej sprawie. Czy może pani rozmawiać bez udziału osób trzecich? Zaznaczam, że rozmowa jest nagrywana.

– Ale wie pan, że to jest bardzo podejrzane? – pytam, a tak naprawdę już wiem, że to jest moment, gdy powinnam zakończyć rozmowę.

Skończysz, kiedy zechcesz – podpowiada mi tymczasem mój Wewnętrzny Gracz. – Nie jesteś ciekawa rozgrywki?

– Proszę panią – wyrywa mnie z tych rozważań głos w telefonie. – Proszę odpowiedzieć mi na kilka pytań. Czas gra tu wielką rolę. W każdej chwili może pani sprawdzić moją tożsamość. Ale teraz musi pani mnie wysłuchać i tak jak powiedziałem, odpowiedzieć na pytania…

Sugerowanie, że coś muszę odpala we mnie jakiś specjalny tryb, to silniejsze ode mnie.

– A jeśli nie, to…? – dopytuję ze szczerym zaciekawieniem (bo to zawsze interesujące, co i w którym momencie odpali się u współgracza).

– Wtedy natychmiast zgłaszam sprawę do prokuratury…

Mój Wewnętrzny Gracz nie jest najlepszym aktorem, dlatego nie mogę powstrzymać krótkiego (ale jednak) śmiechu.

– Coś panią bawi? – tym razem słyszę w jego głosie oburzenie. A powinien być zdziwiony. Też nie dopracował roli.

– Bo to tak nie działa. Póki co, nie ma pan podstaw, żeby mówić o prokuraturze. Przeskoczył pan kilka etapów procedury. Może jej być przykro.

Cisza. Na wypadek, gdybym rozmawiała z debilem, uściślam:

– Procedurze może być przykro.

Sarkazm. Ludzie albo go nie rozumieją, albo nienawidzą… Czasem jedno i drugie.

– Proszę panią, pytam jeszcze raz: czy może mi pani odpowiedzieć na kilka pytań?! – chyba traci cierpliwość.

– No jasne, że mogę – zgadzam się radośnie. – Ale najpierw proszę mi podać dane do weryfikacji: pana godność [tak, to też sarkazm, tylko nieco wyższy level – ech… perły przed wieprze…] i co tam trzeba, żeby…

– Sebastian Krzyżanowski – przerywa obcesowo – numer legitymacji służbowej: JP 126 963.

– Chwileczkę, czy mogę jeszcze raz poprosić o numer? Długopis mi przestał pisać…

Powtarza, ale już mniej pewnie. Ewidentnie nie pamięta ciągu cyferek przywołanych na poczekaniu.

– OK, dziękuję – gram sobie jeszcze. – I moje kolejne pytanie: w jakiej lub w czyjej sprawie pan do mnie dzwoni?

– Dzwonię w pani sprawie.

No i przegrał. Ale tylko ja to wiem, dlatego kontynuuję grę:

– A zatem? Kogo skorumpowałam? Wie pan, tyle tych przekrętów się robi, że nie wiem, w co ręce włożyć…

– Proszę panią! – Tak, cierpliwość nie jest najmocniejszą stroną Sebastiana Krzyżanowskiego. – Chodzi o pani kredyt na 40 tys. złotych…

Trwa miodobranie, pewien pszczelarz liczy na moją pomoc (choć co to jest w porównaniu z tym, z czym on się zmaga na pasieczysku!), dom prosi o odkurzanie, odkażanie, jak się rozpędzę to i deratyzację, wyburzanie ścian i Bóg wie co tam jeszcze, a ja będę dyskutować o moich łapówkowych osiągnięciach z gościem z Biura Antykorupcyjnego?! Może decyduje przedrostek (nie trzeba być Sherlokiem Holmesem, żeby podejrzewać, że Sebastian, prawdziwy czy nie, nie jest nastawiony „pro”) – tak czy owak postanawiam to zakończyć:

– No to nie mamy o czym rozmawiać – mówię z oburzeniem. – Proszę pana, pan wie kogo i na jaką kasę ja korumpowałam? Jakie kredyty brałam?! A pan mi tu z 40 kaflami wyjeżdża… By się pan wstydził, proszę pana!

Po zastanawiającej chwili ciszy słyszę:

– Czyli nie chce pani rozmawiać?! To ja na pani miejscu jak najszybciej, najlepiej od razu wsiadłbym w samochód i pojechał do Warszawy na Plac… [bla, bla, bla…] i złożył zeznania – głos traci nieco zwodniczy (ale umówmy się, że tylko w początkowej fazie rozmowy) profesjonalizm.

– Właśnie podał pan mój adres… – odpowiadam, kładąc przesadny nacisk na każde słowo.

– Cooo?! Do widzenia, śmieciu je*any ty!

Nawet bez tego, absolutnie zbędnego w przywołanej sytuacji, „do widzenia” zrozumiałabym, że rozmowa ma się ku końcowi…

Czy nie miałam racji, że Seba zdecydowanie musi popracować nad cierpliwością?

Szach-mat!

***

Opisana rozmowa miała miejsce dziś wczesnym rankiem.

Uważajcie – przestępcy nigdy nie śpią!

W takiej sytuacji wystarczy się rozłączyć.

… A w poważnych sprawach odwiedzi Was Dzielnicowy lub dostaniecie pismo, które łatwo zweryfikować – na przykład na Policji.

 

Udostępnij:
Jeden komentarz
  1. Jak ja lubie te Pani historie z życia wzięte, Pani B. 😉 Niby każdemu coś się przytrafia ale pani umie to tak opowiedzieć, że klękajcie narody! Nie moge się doczekać nowej książki, ale tytuł już znam ha ha! Pani B, pozdrawiam serdecznie bardzo..

Dodaj komentarz

Pola oznaczone * są obowiązkowe. Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.