[1] Życie kobiety jest tak uwarunkowane fizjologią, że nie ma sposobu, aby ją ignorować. Niektóre panie próbują – zwłaszcza te, które są lub uchodzą, lub chcą uchodzić za silne i niezależne (straszliwe słowo „feministka” nie ma tu nic do rzeczy!), ale i one prędzej czy później muszą się poddać. Najpóźniej wtedy, gdy trafiają na oddział ginekologiczny.
Na początek trzeba pożegnać się z fanaberią, której na imię „intymność”, przesądem o nazwie „prywatność” i innych śmiesznych ideach z jeszcze zabawniejszym RODOwodem… Dlaczego? Bo na dzień dobry pacjentka będzie zasypana gradem pytań zadawanych w takich warunkach, że inne pacjentki, odwiedzający i każdy pracownik oddziału nie może tego nie usłyszeć:
- Data urodzenia
- Adres
- Czy mieszkasz z rodziną
- Czy masz dobre warunki lokalowe
- Status zawodowy
- Data pierwszej menstruacji
- Data ostatniej
- Ile dni krwawisz
- Jak obficie
- Ile razy byłaś w ciąży
- Ile razy rodziłaś
- Ile przeszłaś poronień
- Ile urodzeń żywych
- Czy wszystkie dzieci ciągle żyją
- Czy porody o czasie
- Czy porody naturalne, a jeśli cesarka, to z jakich powodów
- Choroby
- Leki
- Uczulenie na leki
- Rodzaj diety
- Wypróżnienia
- Czy masz problem z nietrzymaniem moczu
- Wzrok
- Słuch
- Zmiany skórne
- Czy pijesz alkohol
- Czy palisz papierosy
- Czy w tej chwili coś ci dolega
- Jaki masz nastrój
Pytania padają szybko, są zadawane przez dwie, trzy osoby. Tak, tak wygląda krzyżowy ogień pytań. Jednocześnie ktoś podsuwa ci coś do podpisania – jakieś zgody[2] i ostrzeżenia o zatajeniu informacji[3]. Musisz też upoważnić kogoś, komu szpital będzie mógł udzielić informacji o twoim stanie zdrowia.
Gdy na koniec podpisujesz deklarację, że nie wyrażasz zgody, aby karta informacyjna wisiała na widoku[4] nie masz siły, żeby się śmiać…
Wracając do pytań: niby nic. Wiele z nich ma jakiś sens. Śmiem jednak twierdzić, że nie wszystkie, ale i tak każde powinno być zadane w zaciszu gabinetu, a pacjentka – z definicji chora i zestresowana – nie powinna czuć presji, a tym bardziej mieć wrażenia, jakby zdawała egzamin:
– Jak to? Nie wie pani z jakiego powodu była cesarka?!
– Wtedy nikt pacjentce takich rzeczy nie tłumaczył. (Albo: „Rodziłam prawie pół wieku temu. Nie pamiętam!”).
Lub:
Pacjentka wymienia nazwy leków, które przyjmuje, a pielęgniarka na to:
– Ja i tak nie wiem, na co to jest!
– Ten pierwszy jest na serce…
– Ale z jakiego powodu?!
– Niedomykalność zastawki.
– Której?
– Właściwie, to nie pamiętam… – starsza kobieta kuli się w sobie i patrzy przepraszająco.
Albo:
Pielęgniarka: – Czy jest pani uczulona na jakieś leki?
Pacjentka: – Nic mi o tym nie wiadomo.
Pielęgniarka przechodzi do kolejnych punktów kwestionariusza, ale pacjentce coś nie daje spokoju:
– A czy uczulenie na ukąszenia owadów się liczy?
Pielęgniarka woła do koleżanki:
– Aśka, weź zaznacz na czerwono!
Czyli nie tylko leki…
Można powiedzieć, że wiedza na temat własnych chorób jest obowiązkowa, z drugiej strony: czy lekarz ustalający plan leczenia naprawdę opiera się na relacji pacjentki? Nawet, gdy jest ona zagubionym i przerażonym starszym człowiekiem o zawodnej pamięci? Dlaczego takie rzeczy nie wyświetlają się w jakimś systemie, żeby lekarz, który ma moje zdrowie w swoich rękach, miał informację równie aktualną jak urząd skarbowy czy drogówka?!
Co ważne, pula pytań jest nieograniczona. Pacjentka nie może tracić czujności nawet na stole operacyjnym, bo gdy jest już na pograniczu jawy i farmakologicznego snu, może jeszcze usłyszeć:
– O! A co to za cięcie?!
– Ostatnia cesarka…
– Przecież tak się już nie tnie!
– Jezu! Nie wiem… Może poszli śladem kolegów ze średniowiecza…
To jeszcze nic. Mówimy o oddziale ginekologicznym.
Kiedy już pacjentka wezwana na badanie zajmie przeznaczone jej miejsce i może zabłysnąć w świetle jupiterów, błyszczy sobie aż lekarz dokończy notatki w komputerze, wymieni kilka zdań z pielęgniarką na temat wspólnych znajomych, założy rękawiczki i wreszcie zauważy, że ktoś na niego czeka kontemplując sufit…
Lekarz nie przedstawia się, nie informuje o swoich zamiarach i nie uprzedza (jak na przykład stomatolog), że teraz może zaboleć. Mało tego, potrafi skomentować odruchową reakcję pacjentki:
– Nie ruszać się! Nie syczeć. Niektóre panie lubią sobie posyczeć, ale nie ma powodu… Przecież to nie boli.
Reakcja kobiet na takie podejście?
– Ja bym go na odchodnym ścisnęła za jądra!
– A jakby wrzasnął, to też bym powiedziała, że nie ma powodu, bo to wcale nie boli!
Warto zauważyć, że są to kobiety żyjące ze świadomością, iż w każdej chwili mogą stać się jego pacjentkami. Może zatem warto wziąć sobie ten tekst do serca, Znawco Kobiet?
Tymczasem pacjentka, która doświadczyła tej manifestacji niewrażliwości i braku profesjonalizmu, zadała tylko jedno pytanie, a i to dopiero, gdy opuszczała gabinet:
– Doktorze… Tak się zastanawiam: ile razy był pan badany ginekologicznie?
Mina „empatycznego inaczej” ginekologa, może nie bezcenna, ale warta uwagi…
Pacjentki tego jedynego w swoim rodzaju oddziału zostawiają za progiem nie tylko godność, ale i życie, które tkają kosztem troski o własne zdrowie. Zanim ktoś wyrwie się z tekstem, że to głupota, niemodne już cierpiętnictwo i tak dalej, warto pomyśleć, że zaniedbanie własnego zdrowia bywa często konsekwencją ogromnej troski o zdrowie dzieci, małżonków i/lub starych rodziców. Często, oprócz miłości, wymusza ją poczucie odpowiedzialności i tradycja, ale nie bez znaczenia są też warunki ekonomiczne.
Wiele pacjentek trafia na oddział w związku z operacją, która polega na usunięciu „wszystkiego”, jak mówią, mając na myśli macicę i przydatki. Młodsze nie ukrywają obaw, że teraz dopadnie je przedwczesna menopauza, najstarsza zaś martwi się czy przeżyje (ma długą listę chorób) i żeby mąż się na razie nie dowiedział. Nie chciała go martwić, bo tuż przed tym jak ona poznała wynik histopatologiczny, mąż przeszedł udar i jest w szpitalu rehabilitacyjnym. Co ją cieszy? Że wychodząc z domu pamiętała o wyniesieniu śmieci…
Dajemy życie.
Najpierw dla życia dziecka, a potem dla ratowania własnego, godzimy się na wiele. Mamy też dużo dystansu do siebie, poczucie humoru, wyrozumiałość, pokorę wobec konieczności i wdzięczność dla tych, których praca pomaga nam wrócić do zdrowia, a nawet ratuje życie.
Nie rozumiem jednak, co takiego siedzi w ludziach, którzy mogą okazać empatię, szacunek i troskę, a udają, że to nie ma znaczenia. Dlaczego jest to możliwe na zachodzie Europy, a u nas nie? Może czegoś brakuje podczas szkoleń dla personelu medycznego?
Zapewne i pacjentów należy edukować. Ale nie do ślepego posłuszeństwa, lecz współpracy, która jednej stronie zaoszczędzi upokorzenia, a drugiej ułatwi pracę.
Takie to proste, że aż niemożliwe…
———————————————
[1] Każda z opisanych sytuacji zaistniała naprawdę
[2] może na wycięcie nerki, ale się nie dowiesz, bo nie jesteś w stanie jednocześnie, czytać, pisać i odpowiadać na pytania dwóch dość niecierpliwych osób
[3] kara śmierci nie wydaje się nierealna
[4] tzw. „karta gorączkowa”: imię, nazwisko, wykres temperatur; kiedyś wieszano ją w nogach łóżka