Co naprawdę wydarzyło się w Loży 14 lutego?

Wyjaśnijmy od razu, że chodzi o Miejską Bibliotekę Publiczną w Kętrzynie, która na czas remontu kętrzyńskiego zamku (gdzie biblioteka ma swoją stałą siedzibę) funkcjonuje w Loży przy ulicy Mickiewicza.

Co mogło wydarzyć się w tak zacnym miejscu?

.

.

.


– Witam serdecznie!

– Dzień dobry.

– Czy to prawda, że była pani świadkiem wydarzeń rozgrywających się 14 lutego w kętrzyńskiej Loży?

– Owszem, chociaż…

– Pani była tam podobno od początku do końca…

– To możliwe, choć nie można wykluczyć, że ktoś był dłużej i widział więcej.

– Umówmy się, że była pani jedną z kilku osób, które mogły zaobserwować wszystko.

– Oj! Nie wiem czy jestem dość uważnym obserwatorem, poza tym tam działy się takie rzeczy, że…

– Spokojnie, zaraz do tego przejdziemy. Po kolei: co najbardziej utkwiło pani w pamięci?

– Ludzie. Masa ludzi. Tłum po prostu. Przed godziną osiemnastą zaczęli napływać w takiej ilości, że nie umknęło mojej uwadze zdziwienie, a może nawet przerażenie pracowników biblioteki.

– Czy to mogło wzbudzić niepokój wśród przybyłych?

– Tak naprawdę nie miałam czasu na analizowanie reakcji i uczuć tak wielu osób. Bardzo szybko zrozumiałam, że muszę coś zrobić, żeby się w tym wszystkim nie zgubić. Mam wrażenie, że nie tylko ja tak myślałam.

– No właśnie. Czy to prawda, że panował chaos, który jak wiemy zawsze grozi paniką?

– Chaos? Ależ skąd! Kilka osób sprawiało wrażenie zagubionych, ale Organizator zrobił wszystko, żeby szybko się odnaleźli.

– Czyżby?

– Oczywiście! Widziałam, że już w progu każdy otrzymał pakiet przetrwania: zakładkę do książki, z cytatem, który miał chyba służyć za wskazówkę w najtrudniejszych momentach, a także przewodnik po wydarzeniach, w których za chwilę mógł, chociaż nie musiał, uczestniczyć. Przyzna pani, że gdybyśmy otrzymywali choć tyle na przykład w dniu narodzin, byłoby łatwiej?

Yyyyy… Taaa… Dlaczego zatem miała pani wrażenie, że może się w tym wszystkim zgubić?

– Bo z jakichś powodów ja jedna nie otrzymałam żadnych wskazówek.

– Była pani nieproszonym gościem?

– Nie, nie, wstęp był dla wszystkich!

Może więc chodzi o to, że nie dokonała pani zakupu, który podobno był dość dobitnie sugerowany przez Organizatora?

– Nic podobnego. Organizator miał świadomość, że wiele osób przyszło tylko po to, żeby się spotkać z innymi, porozmawiać i posłuchać. Wzmianka o możliwości zakupu nie była zatem żadną sugestią, tylko informacją dla zainteresowanych. Ktoś kto sugeruje inne intencje należy być może do osób, które nieruchomieją na widok tabliczki: „Baczność! Wysokie napięcie!”…

Czy jest pani zadowolona z działań podjętych przez gospodarzy i organizatorów? Czy goście mogli czuć się komfortowo?

– Tak. Organizator zadbał nawet o pufy, w których goście mogli się wygodnie umościć, gdyby nagle owładnęła nimi chęć zagłębienia się w lekturze. Wszystko było dobrze przemyślane. Oczywiście w zakresie jaki umożliwiał lokal. Chyba tylko emocje były poza kontrolą.

Czy to z definicji nie stanowiło zagrożenia?

– Nie. Wszyscy, którzy poświęcili popołudnie i wieczór, żeby być właśnie wtedy właśnie tam, są kulturalnymi, wrażliwymi, inteligentnymi  i pogodnymi osobami. Ich emocje były zatem bezpieczne…

To chyba dobrze, faktycznie… A może zechce pani podsumować całość w kilku słowach?

– Nie.

Dlaczego?!

– Bo nie umiem w kilku słowach…

Proszę spróbować tak jak pani umie. Możliwe, że kilku czytelników wytrwa do końca…

– Dziękuję. Zacznę od gości: rzadko się widuje tak dużą grupę, około 200 osób, tak przyjaźnie do siebie nastawionych. To co o nich powiedziałam chwilę wcześniej to najprawdziwsza prawda. Jeśli się mylę, to nieznacznie, w granicach błędu statystycznego. Większość z  nich to moi przyjaciele i dobrzy znajomi, więc wiem o czym mówię. Pozostali, to ich przyjaciele i znajomi. Jak bardzo przyjaciele i znajomi naszych sprawdzonych przyjaciół i znajomych mogą się od siebie różnić? Miło było patrzeć jak niektórzy z nich spotkali się po latach i jak się z tego cieszyli. Ja sama przy okazji wzięłam udział w spotkaniu klasowym, bo swoją obecnością zaszczyciły to wydarzenie moje koleżanki ze szkoły. Bardzo mnie to wzruszyło… To naprawdę był wieczór – niekoniecznie walentynkowych – wzruszeń, uśmiechów i bardzo pozytywnych interakcji.

Gospodarze: dyrektor biblioteki, pan Witold Gagacki, to człowiek, który wie do czego została powołana jego instytucja. Docenia kreatywność, szanuje odmienność, ufa nie tylko swojemu doświadczeniu i ułatwia realizację niecodziennych pomysłów, bo rozumie lub przeczuwa ich wartość. Jego pracownicy, zwłaszcza pani Krystyna, służyli pomocą w zakresie jaki był im dany. O ile mi wiadomo Organizator nie napotkał utrudnień spowodowanych niechęcią czy złą wolą. Jeśli w ogóle się jakieś zdarzyły, wiedział, że może liczyć na życzliwą współpracę.

Organizatorem była pani Aneta Wereda [1], która moim skromnym zdaniem jest mistrzynią takich akcji. Jest wybitnie kreatywna i niesamowicie pracowita. Wiem co mówię, bo byłam uczestnikiem wielu wydarzeń, którym właśnie ona nadała kształt i nigdy się nie zawiodłam. Scenariusz, prowadzenie oraz interaktywna formuła imprezy to jej dzieło. Wykonała także oryginalne zakładki do książek, materiały pomocnicze i informacyjne.

Nie mogę nie wspomnieć o Pomocnikach Organizatora: chcę wyrazić podziw dla osób, które przytaszczyły swoje wypieki, podjęły się obsługi bufetu, opieki nad uczestnikami i uporządkowania chaosu, który być może czaił się za rogiem… Bez takich osób nawet najlepszy organizator nie osiągnie sukcesu.

Byłam też pod wrażeniem widząc sprzęt przygotowany przez Martę i Grzegorza Jurgiełajtisów [2].

…był potrzebny do indywidualnego zapoznania się z bardzo poruszającym filmem.

Zespół muzyczny: nie wyobrażam sobie tego wieczoru bez nich… Czy pani wie ile kilometrów musieli pokonać, żeby nie tylko delikatne instrumenty, ale cały sprzęt jakiego potrzebują, znalazł się tego dnia w Loży? Ile godzin poświęcili na próby, a ile na zainstalowanie tego wszystkiego, żeby można było ich usłyszeć?


Niestety, Loża nie ma dostatecznie dużego pomieszczenia i część gości była nieco pokrzywdzona: zabrakło miejsc siedzących.

Jak na „nie dość uważnego” obserwatora ma pani niemało spostrzeżeń i sporo ciekawych wniosków…

– Oczywiście starałam się obserwować wszystko, ale wciąż ktoś do mnie podchodził, uśmiechał się pięknie i prosił o podpis. Złożyłam ich tyle, że prawie zapomniałam jak się nazywam.

Podpis? Co właściwie pani podpisywała?

– Książkę.

Ach, więc chodziło o książkę

– A nie mówiłam?

Nieee… Tyle zamieszania dla książki?!

– Prawda, że to niezwykłe?

Podobno jest ciekawsza, gdy autor coś w niej nabazgrze…

Czy dobrze się tam pani czuła?

– Tak. Trochę jakbym śniła. Ale to było też nad wyraz męczące i stresujące… Chwilami miałam ochotę stamtąd wyjść.

To dlaczego nie opuściła pani budynku?

– Nie mogłabym zostawić moich przyjaciół. Oni byli tam dla mnie, a ja dla nich… Poza tym wtedy nie dostałabym tych wszystkich kwiatów, prezentów, uśmiechów i baloników… No i może nie usłyszałabym bardzo walentynkowych słów mojego Męża 🙂

…Chyba zrobiło się romantycznie… Dziękuję za rozmowę.

Z uczestnikiem, ofiarą, bohaterką i przyczyną całego zamieszania rozmawiała:

Barbara Okurowska Budrewicz

fot.: Mirosław Kleczkowski


[1] czyli firma velave, oczywiście 🙂

[2] czyli firmę Programus ma się rozumieć 🙂

Udostępnij:
24 komentarze
  1. Spotkanie w loży promowało książkę – „Nieubogaceni” autorstwa p. Barbary Budrewicz. Pozdrawiam p.Basiu!!! I tak mało w powyższym tekście o tak wartościowej literaturze? Książka wciąga, nie pozwala zapomnieć o sobie kiedy trzeba ją odłożyć. Nie ma w niej patosu i banału, za to jest wielowymiarowy zapis życia rodziny, którą los przeczołgał w sposób niewiarygodnie niesprawiedliwy i bezsensowny. Książka pięknie napisana, zmuszająca do refleksji. W trakcie czytania wzruszająca w jednej chwili a zaraz w drugiej wywołująca uśmiech lub śmiech pełną gębą. To opowieść nie tylko o chorobie pewnej młodej dziewczyny, to opowieść o granicach ludzkiej wytrzymałości, o miłości, o wierze, o przyjaźni. Naprawdę warto z tą książką spędzić czas. Napiszcie, gdzie zainteresowani mogą ją dostać.

  2. Przeczytałam… pewnie jako jedna z pierwszych, bo znam takie osoby, które posiadając tę książkę powstrzymują sie przed lekturą!
    Nigdy nie zabierałam głosu na tym forum, w ogóle unikam wydawania publicznych opinii, tym razem czynię wyjątek.
    TĘ KSIĄZKĘ POWINNI PRZECZYTAĆ WSZYSCY. Prawdy zawarte w Nieubogaconych w zasadzie dotykają bądź dotkną, w mniejszym lub większym stopniu, wszystkich. Warto wiedzieć co wtedy jest ważne – wzniosłe myśli o ubogaceniu cierpieniem czy bezgłośne wyklinanie zła jakim jest to cierpienie samo w sobie. Jak wtedy żyć, skąd wziąć siłę będąc bezsilnym, jak znieść życie, gdy żyć jest aż tak trudno. Byłam wśród tych, która modliła się, by historia opisana w książce potoczyła się inaczej… Któraż to już modlitwa nie została wysłuchana…? My chrześcijanie nie wierzymy w ślepy Los, ufamy, że czuwa nad nami dobry Bóg… czytając Nieubogaconych nie chce się wierzyć w tę prawdę, chce się wysadzić ją w powietrze, choć na niej oparliśmy nasz świat. Jak go zaakceptować w takim sprzecznym wymiarze?
    Nie da się chyba opisać wszystkich uczuć jakie wzbudza ta książka. Trzeba byłoby napisać jeszcze jedną… Pozostanie więc to Niewysłowione… ale na pewno będę ją nosiła w sobie… Dziękuję Ci Basiu!
    ..n.k..

  3. „Nieubogaceni” to książka, której się nie czyta, ją się po prostu pochłania. Historia opowiedziana przez autorkę prowadzi czytelnika przez świat pełen bólu i cierpienia. Dobrze jednak wiemy, że gdy nasz piękny świat brutalnie zostanie zburzony i widzimy tylko mrok, ptaki nie przestają śpiewać a słońce mimo wszystko każdego dnia wschodzi i zachodzi.
    Autorka w niezwykły, subtelny sposób sprawia, że czytelnik myśli, zadaje sobie trudne życiowe pytania, odnajduje siebie w bohaterach.
    Ważne jest również, że mimo dramatyzmu całej powieści wielokrotnie zdejmowane jest z czytelnika napięcie, często humorystyczne sytuacje rozluźniają i naprawdę bawią.
    Polecam, to naprawdę bardzo dobra książka.

    • Jestem. Jestem tym dramatem i cierpieniem. Sercem pogruchotanym stratą i umysłem nie potrafiącym zrozumieć, ciągle nie umiejącym poukładać na nowo… Minęło 5 lat, a w nich ksiądz, że Bóg tak chciał i że teraz jest mu tam lepiej. Psycholodzy psychoterapeuci, psychiatrzy, których bardziej interesowały moje doświadczenia z dzieciństwa. Relaksacje, medytacja, psychotropy… Alkohol…
      I mąż, który naprawdę się starał – najpierw tak jakoś kwadratowo, po chłopsku. Potem obchodził temat naokoło. I trafił do Loży. Przypadkiem, który okazał się wcale nieprzypadkowy. Po walentynkowy prezent… On nie czyta nic, ja rzadko. Ogromne zdziwienie na widok książki szeroko otworzyło mi oczy. Tup, tup, tup… Małymi kroczkami podchodziłam do lektury, którą uważałam za gwóźdź do trumny mojej kilkuletniej depresji, a która okazała się dłonią wyciągniętą po to, by podnieść mnie z emocjonalnego bagna. Słowo pisane życiem, podobną historią a jednak tak inną, bo indywidualną, osobistą stało się pomocą, która już nigdy miała nie nadejść. Książka nie oceniająca, nie pocieszająca, nie będąca poradnikiem stała się najlepszą terapią. Choć ból po stracie pozostaje na zawsze, to wstałam i umiem go (z)nieść. Pani Barbaro, dziękuję! Wszyscy inni, przeczytajcie. Polecam szczerze.

  4. Zainteresowani mogą ją dostać w księgarni na ulicy Mielczarskiego W Kętrzynie – pisało o tym na Facebooku. I że przez Internet będzie można ale jeszcze nie wiem jak. I od p.Basi podobno.Pozdrawiam przy okazji:)

  5. Podaję link do księgarni internetowej, w której można dokonać zakupu książki w wersji e-book, a także w formie papierowej:

    https://ridero.eu/pl/books/nieubogaceni/

    (to jest wydruk na żądanie, książka jest drukowana na zamówienie). Księgarnia przy ulicy Mielczarskiego w Kętrzynie dysponuje egzemplarzami w innej cenie, polecam 🙂
    Można też skontaktować się ze mną 🙂
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do wyrażania opinii na temat lektury.
    Dziękuję tym, którzy już zechcieli podzielić się emocjami i spostrzeżeniami.
    Każda opinia jest dla mnie bardzo ważna.

  6. Nieubogaceni-historia prawdziwa i niewiarygodna.Sięgnęłam po to cudo z wielu powodów min. iż znam autorkę Basię i już dawno temu słyszałam o problemach Kasi, głównej bohaterki dramatycznego losu i o tym , iż jej siostra( tak mówi biologia a tak naprawdę chyba anioł?)pod naporem bólu, bezsilności i miłości pokusiła się aby całe to nieporozumienie życiowe uwiecznić słowem pisanym .Powstała w ten sposób opowieść, która daje nam maluczkim odpowiedzi na wiele pytań z gatunku życie, gdy czujemy że cała ziemia świata zapada się nam pod stopami a słońce świeci w innym wymiarze, nie dla nas….
    Książkę czyta się jednym tchem, czasami brakuje powietrza , bo nie pozwala odłożyć się na chwilę, na półkę. Zasługa to autorki , która ma tak lekkie „pióro” i potrafi czytelnika zahipnotyzować . Dziękuje Basiu i czekam na jeszcze.:)

  7. Ago, Joanno, Beato, Czytaku, „n.k” – jak Wy pięknie piszecie! I to o mojej książce…
    Nie do końca wiem kto się ukrywa pod co najmniej dwoma nickami, ale dziękuję – kimkolwiek jesteście 🙂

  8. Może wygląda to mało prawdopodobnie, ale tak! Tak, mężczyźni też czytają i bywa że ze zrozumieniem!

    Po „Nieubogaconych” sięgnąłem tylko z jednego powodu – pochodzenia Autorki, gdyż z zamiłowania badam lokalne talenty i beztalencia. Pani Okurowska Budrewicz zdecydowanie należy do tych pierwszych, gdyż zdołała mnie „ubogacić”, a to nie jest takie proste, o czym wie najlepiej moja własna prywatna Żona. A o co zostałem „ubogacony” możecie sprawdzić sami czytając historię, którą polecam już nie tylko z jednego powodu:
    – opowieść prawdziwa, bo życiowa,
    – szczerość bez cenzury,
    – rodzaj książki nie do skategoryzowania, a więc ponadwymiarowa i ponadczasowa,
    – trudny temat, który czyta się ze swego rodzaju lekkością,
    – niebanalny język, chociaż polski,
    – nieprzeciętna gra słów, która wciąga od początku do końca,
    – tytuł początkowo nie mówiący nic, a w trakcie czytania wszystko…
    I mógłbym tak jeszcze i jeszcze, ale po co? Po prostu trzeba przeczytać.

  9. „Nieubogaceni” to książka o cierpieniu, wzajemnej pomocy i wsparciu w trudnych sytuacjach, ale także, a może przede wszystkim o miłości, o rodzicielstwie i rodzinie oraz wszechobecnej nadziei. Duży, zbyt duży bagaż doświadczeń bohaterów, ogromna niepewność i smutek, ale jednocześnie oczekiwanie, że w końcu nastąpi przełom, zmusza do refleksji i zastanowienia się nad trudnymi wyborami, własnymi słabościami i oczekiwaniami, nad życiem w ogóle.
    Bohaterowie książki pozostają z czytelnikiem na długo. Nawet po zakończeniu czytania, są obecni w codziennym życiu, w zwykłych relacjach, a to chyba najlepsza ocena dla autora.

    Brawo Basiu!
    PISZ DALEJ! CZEKAMY!

  10. A tak na marginesie: sądząc po komentarzach okazuje się, że wielu potrafi dobrze pisać. Ależ ja mam szczęście do Czytelników!
    Dziękuję za wszystkie opinie. Nie spodziewałam się, że moja osobista opowieść może tak poruszyć. To jednak dowodzi, że nie myliłam się: wokół jest mnóstwo wrażliwych, dobrych ludzi. Jeśli doświadczenie, którym się podzieliłam rzeczywiście rzuciło nowe światło na czyjeś doświadczenie, skłoniło do przemyśleń, od których zwykle uciekamy, pomogło zrozumieć własną słabość – to warto było!
    Dziękuję Wszystkim 🙂

  11. Czasem zastanawiam się, dlaczego rzeczy niemożliwe dziwnym trafem znajdują się w zasięgu ręki, kiedy na horyzoncie pojawia się Loża. W niewyjaśniony sposób powiększyła się na tyle, aby wszyscy się w niej zmieścili (ponad 100 osób!). Niektórzy nawet usiedli, czekając chyba na przecięcie wstęgi, co ku ich zaskoczeniu nigdy nie nastąpiło. Czy nie mówiłam, że to była impreza pełna niespodzianek?
    To, co się działo w ciasno-dużej loży, nie było ani uroczystością (chyba zauważyłabym strasznie poważne twarze?), ani dyskoteką (no disco-polo to nie ten adres). A impreza? To chyba zbyt zwyczajna nazwa. Myślę, że powinniśmy wymyślić specjalne określenie na taką nie-uroczystość. Może nieuroczystoimprezowe spotkanie? Albo bez wstęg i miejsca?
    Dowodem niecodzienności tego wydarzenia może być fakt, że nawet autorka książki nie do końca wiedziała, co tam się będzie działo (jakby ktokolwiek wiedział). Jak to mówią: Jest ryzyko, jest zabawa. Ale po przeżyciu tylu imprez zorganizowanych przez moją mamę nauczyłam się, że słowa: będą stanowiska, jakiś film, trochę muzyki oznaczają tyle co: Nie martw się, wszystko mam pod kontrolą. Nie wątpię.
    Ciekawy był widok tylu zagubionych twarzy, nieprzywykłych do spędzania czasu w taki sposób. Jednak początkowe ciche szepty (które całkiem przypadkowo były bardzo głośne) zamieniły się z czasem w zdumienie? podziw? i rzuciły ich właścicieli w wir niespodzianek (no dobra, niektórzy od razu poszli do bufetu). Goście byli bardzo zdziwieni tym, co zobaczyli. Kto by tak nie zareagował, widząc zadania do wykonania i to jeszcze takie, w których należy coś napisać… Myślę, że wiele osób pomyślało wtedy: Halo, przecież przyszedłem na promocję książki! No ale nie wspomniałam , że to taka dziwna (czyt.: oryginalna) promocja?
    Organizatorka sprytnie łączyła z pozoru nic nie znaczące elementy w spójną całość, która pomagała jakoś zrozumieć to, co się dzieje. Co prawda niektórzy bardzo mocno chcieli coś powiedzieć, ale to dobrze, bo na nudnych wydarzeniach zwykle jest cisza. Tu było bardzo głośno. Zwłaszcza w drugiej części, podczas której nie opuszczał nas śmiech. Sam sposób zaaranżowania spotkania nie pozwalał się nudzić.
    Ciężko jest o tym wydarzeniu opowiadać, bo ono nie nadaje się do zwykłego opisania. Próbuję przekazać, że była to najlepsza ,,impreza”, na jakiej byłam, ale nie wychodzi mi to tak, jakbym chciała. Myślę, że wciąż grają we mnie emocje i nie pozwalają na chłodny, rzeczowy dystans. Tam trzeba było po prostu być. Ale nie bójcie się, jeśli Was to ominęło. Autorka mówiła, że ma coś literackiego w szufladzie☺ Jest zatem szansa, że kiedyś, gdzieś, takie nie-takie spotkanie jeszcze się zdarzy. Bądźcie czujni!

    Czy napisać coś o samej książce będzie łatwiej? Może się wydawać, że wypowiadanie się o cudzych słowach, treści jest proste. Czy będzie tak też w przypadku powieści Barbary Okurowskiej Budrewicz „Nieubogaceni” ?
    Czytałam książkę, żeby poznać historię. Dlatego wiem, że wrócę do niej nie jeden raz. Chcę za każdym kolejnym razem widzieć (wyczytywać) jeszcze inne dna. Niektórych zdarzeń opisanych w książce doświadczyłam w rzeczywistości, więc poznawanie ich oczami autorki było bardzo fascynujące. Odkryłam na nowo wiele sytuacji, a gdy łączyłam je z faktami dotąd nieznanymi, docierały do mnie jeszcze bardziej.
    Gdyby na okładce powieści nie było nazwiska Pani Basi i tak bym wiedziała, czyja ręka to napisała. Pewnie nie każdy się zachwyci tym charakterystycznym stylem, ale ja się w nim bardzo dobrze odnalazłam. Jednak trochę zdziwił mnie opis na tyle książki. Był dobry, ale taki…zwykły. Może moje zdziwienie wynikało z tego, że się spodziewałam? Niestety ,,spodziewanie się” często wpływa na to, że coś nie podoba nam się tak bardzo, jak dobre jest w rzeczywistości.
    W książce panowało wszechobecne napięcie, które wymagało od czytelnika skupienia – dzięki temu było prawdziwe. Podczas czytania czułam, że to autentyczna historia, a nie wymyślona opowieść, która ma przyciągnąć czytelników, a co za tym idzie ich kasę. Za to ją doceniam. Na początku stres, napięcie, a potem wystarczyło jedno zdanie, jeden przypis, który rozkładał mnie na łopatki (oczywiście swoim humorem). Dzięki temu mogłam oddychać. Chociaż z innymi życiowymi moimi funkcjami było trochę gorzej. Przez dwa dni chodziłam niewyspana. Bo jak siebie powstrzymać przed zagłębieniem się w kolejną podróż? Zadanie niewykonalne. Tylko zegarek czasem przypominał mi, że teraz to ja powinnam udać się w podróż – do łóżka. Odbyłam wiele podróży literackich. Zwiedziłam świat bohaterów, ale także, o dziwo!, swój własny, co pozwalało mi jeszcze bardziej przeżywać to, co się działo na kartach powieści.
    Podczas kętrzyńskiej promocji często słyszałam, że to uniwersalna książka. Coś w tym jest. Przez swoją osobistość, intymność staje się pozycją uniwersalną. Bo nawet jeśli nie jesteśmy chorzy, a nasi bliscy nie cierpią, możemy tam siebie odnaleźć. Znajdujemy się w uczuciach niektórych bohaterów, w konkretnych sytuacjach, czy spostrzeżeniach, ale też we własnych skojarzeniach przywołanych tą lekturą. I to najlepszy dowód, że jest to powieść dla wszystkich, choć nie każdy ją zrozumie. Myślę, że to jej duża wartość. Mimo iż często nas irytuje, męczy, wkurza, rozśmiesza, to ponad wszystko nas otwiera. Ubogaca. Nie tylko jeśli chodzi o medyczne słówka, czy angielsko-szpitalną kulturę. Ubogaca nas o nowe znaczenia słów takich jak: miłość, rodzina, poświęcenie. Na nowo definiuje ból i cierpienie, a także wrzuca nas do świata trudnych wyborów i myśli.
    Nie zgodzę się z wyartykułowanymi opiniami, że ta książka to epitafium. To prawda, iż jest to historia konkretnej rodziny, ale… Czytając słowa trzeba widzieć, co ukrywa się pomiędzy nimi, prawda?
    To, co działo się na promocji powieści ,,Nieubogaceni”, było niezapomniane. Tak jak sama książka, podczas lektury której nurtowało mnie wiele pytań. Jedno z nich ciągle do mnie powraca. Czy w obliczu takiego cierpienia można być naprawdę szczęśliwym? Czy można szczerze się uśmiechać? Warto zajrzeć do tej książki, aby samemu się przekonać.

  12. Kilka „nieubogaconych” PRZEmyśleń młodego czytelnika:
    Nie wiem, jaką książkę chciała widzieć Myszka w poczekalni każdego szpitala, ale moim zdaniem „Nieubogaceni” zdecydowanie się nadają. Taki poradnik dla zagubionych. I stwierdzam to jako osoba (delikatnie mówiąc) nie przepadająca za powieściami, choćby w niewielkim stopniu zahaczającymi o tematykę okołoszpitalną. Życie naprawdę lubi nas zaskakiwać. Najlepszy dowód na to jakże banalne stwierdzenie – pochłonęłam tę książkę już dwa razy i to w zastraszającym tempie. Proszę nie zrozumieć mnie źle, ta powieść nie jest wciągająca. Wciągające to są głupawe seriale, które spełniają w zasadzie tylko jeden warunek: sprawiają, że z ludzkiej, nieposkromionej ciekawości chcemy obejrzeć kolejny odcinek- w nadziei, że akcja w końcu nabierze jakiegoś sensu. „Nieubogaceni” posiadają magnetyzm (to chyba właściwe słowo), który nie pozwala się od nich oderwać ani na chwilę; zarówno fizycznie jak i psychicznie. Na szczęście nie dlatego, że chcemy wiedzieć, kiedy główni bohaterowie nareszcie się pocałują. Moim zdaniem do każdego egzemplarza powinno być dołączone specjalne ostrzeżenie. Coś w stylu: „Przed otwarciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, który wystawi ci zwolnienie z życia na 48 godzin oraz upewni się, że twój kręgosłup wytrzyma w tej pozycji kolejne 500 stron. Zaopatrz się też w strategiczną chusteczkę i nie zapomnij o regularnym nawadnianiu. Podczas czytania postaraj się cały czas pozostawać pod kontrolą osoby postronnej, która po skończonej lekturze wytłumaczy ci, która jest godzina, gdzie się właściwie znajdujesz oraz dlaczego masz wrażenie, jakbyś dopiero przed chwilą nauczył się myśleć”. Wtedy bylibyśmy chociaż trochę przygotowani…
    Generalnie polecam przeczytanie „Nieubogaconych” (co najmniej) dwa razy. Zwłaszcza dla osób, które, choćby w niewielkim stopniu, związane są z jej bohaterami w realnym życiu. Mnie też się wydawało, że obiektywizm jest w tej sytuacji niemożliwy, ale okazało się, że to jednak wykonalne. Za pierwszym razem uderza nas przede wszystkim trudnie piękna historia napisana przez życie; za drugim dostrzegamy także sposób jej opowiedzenia. Co ciekawe zmiana optyki powoduje także zmianę postrzegania głównego bohatera. Mimo tego, że w naturalny sposób bohaterką historii staje się Myszka, w gruncie rzeczy główną bohaterką tej książki jest pani Basia. To było dla mnie (nawet nie wiem czemu) dość zaskakujące odkrycie. Szkoda tylko, że nie będę mogła go praktycznie wykorzystać w niedalekiej przyszłości. Mam wrażenie, że biedny klucz (zwłaszcza maturalny) pogubiłby się kompletnie już przy próbach interpretacji tytułu… 
    Dla mnie „Nieubogaceni” to przede wszystkim traktat o relacjach. O tym, jak ważne jest przyznanie drugiemu człowiekowi prawa do odczuwania emocji i próby ich zrozumienia. Sprawa szczególnie ważna nie tylko w kontaktach z człowiekiem ciężko chorym… I to właśnie chyba najbardziej podoba mi się w tej książce: jej wielopoziomowość. Główna bohaterka w swoim opowiadaniu nie skupia się jedynie na chorobie siostry, patrzy na tę sytuację z różnych punktów widzenia. Dogłębnie analizując sytuacje, słowa, reakcje i sny pozwala każdemu przeżywać tę historię na swój własny sposób. Czytelnik ma szansę poznać w przystępnej formie niektóre tajemnice fachu lekarskiego oraz angielsko-polskiej rzeczywistości. Poznając kolejnych bohaterów, spotykamy się z różnymi światopoglądami, dylematami i problemami. Nieubogaceni (jeśli masz wątpliwość, kim są, przeczytaj uważnie książkę) uczą wiele w relacji między rodzeństwem, małżonkami, traktują o przyjaźni i rozstajnych ścieżkach. Generalnie pełen pakiet. I to w dodatku opowiedziany w nieoczywisty sposób, bo z punktu widzenia „niechorego”. Dlaczego ta strona medalu zazwyczaj bywa pomijana?
    Trudna historia opowiedziana tak po prostu. Bez żadnego upiększania, moralizowania i bajkowego happy endu. Autorka bardzo inteligentnie nas przez nią poprowadziła. Przynajmniej mi się wydaje, że podczas lektury doświadczyłam (choć namiastkę) emocji towarzyszącym bohaterom książki. Na początku czytałam ją z lekkim strachem, ale i nadzieją, później ze zdenerwowaniem, aż wreszcie doszłam do etapu psychicznego zmęczenia. To było takie… prawdziwe. Na szczęście w najtrudniejszych momentach zawsze mogłam liczyć na wyjątkowo rozwinięte poczucie humoru pierwszoosobowego narratora i przypisy doskonale rozładowujące napięcie. Wydarzenia zostały przedstawione tak po ludzku. Krótkie i celne stwierdzenia w tym przypadku sprawdziły się zdecydowanie lepiej niż okrężną drogą zdania wielokrotnie złożone, które zazwyczaj obserwujemy w skomplikowanym świecie Literatury. Czy na promocji książki ktoś wspominał o jakimś zbiorze fraszek, który miałby się niedługo ukazać? Jestem żywo zainteresowana! Zwłaszcza jeżeli będą tak interesująco prawdziwe jak „debiutancka” powieść.
    Czy muszę coś jeszcze dodawać?
    (Jeżeli cały ten przydługi wywód nie udowodnił, że naprawdę warto zajrzeć do tej książki, to chyba muszę ..) … skończyć…

  13. W teorii jesteśmy najlepsi wręcz perfekcyjni…zamykamy oczy i możemy dopracować każdy szczegół sytuacji…opierajac się na tym powstają najlepsze mowy zaczynające się od słów „ja zawsze…”, „ja nigdy…”, „ja na Twoim miejscu…” i nagle oczy otwierają się szeroko…jesteśmy w chmurach…ale nie bujamy w obłokach, to Los wykupił nam zagraniczną wycieczkę…teoretycznie wysiedlibyśmy na pierwszym lepszym lotnisku, ale on nas nie pyta o zdanie…nawet nie zwraca na nas uwagi…tylko pcha do przodu nie dając złapać oddechu. Wchodzimy na wyższy level, uświadamiamy sobie, że teoretycznie teoria nie istnieje i co wtedy? Właśnie…wtedy wkładamy zakładkę i zamykając książkę odkładamy ją na półkę…spoglądamy ukradkiem na tytuł „Nieubogaceni”…Hm…inni nie mieli takiego wyboru…wracamy do swoich zajęć, ale w głowie ciągle jesteśmy w tych chmurach…a raczej jesteśmy zawieszeni pomiędzy dwoma światami…i sami nie wiemy gdzie chcemy być…a przecież to tylko książka! Wake up!!! Czyżby?? „Tylko książka” stoi na półce i ozdabia pokój, ilość „tylko książek” ma teoretyczne zadanie pokazać zasób naszego słownictwa. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że to nie jest „tylko książka”…zamykając ją już myśli się o powrocie do niej…nie leży na półce tylko wędruje po domu nie dając o sobie zapomnieć, dlaczego? A no dlatego, że przez jej niebieską okładkę przebija się prawda i to taka jakiej często nie chcemy słuchać…prawda, na którą nie mamy wpływu…możemy ją tylko przyjąć do wiadomości i nawet nie zaakceptować, bo ona za godzinę może nie być już prawdziwa…Gdy jednak wczytamy się uważniej możemy poznać piękno relacji, wzajemnego szacunku i to we wszystkich konstelacjach…Tu pojawia się pełna paleta emocji, z których my w swoim codziennym dniu wykorzystujemy tylko kilka kolorów, a w tych wydarzeniach i towarzyszących im zwrotach okazuje się, że życie zaskakuje nas coraz bardziej wyrazistymi ich pochodnymi…Powieść, która powierzchownie o niej rozmawiając ma jeden temat przewodni jest tak naprawdę labiryntem Losu, który wspólnie przejdziemy z autorką, spotkamy na jego zakrętach ludzi uwikłanych w tą historię i nawet przez moment nie pomyślimy o tym, aby odłożyć ją do tzw. „tylko książek”. Dodając na koniec ta książka pokazuje jak bardzo głęboko ukryta jest nasza naura, która ukazuje prawdziwe oblicze w sytuacjach ekstremalnych i jak bardzo możemy siebie bardzo zaskoczyć…Polecam z całego serca wszystkim, którym wydaje się, że wszystko w życiu można zaplanować i zmienić…

  14. Czy cierpienie ubogaca duchowo?
    Takie pytanie stawiam sobie po przeczytaniu książki Barbary Budrewicz „Nieubogaceni”.
    Jest to historia niespodziewanej , ciężkiej choroby siostry. Niewyobrażalne cierpienie jakiego doświadczyła bohaterka i jej najbliżsi było bardzo przykrym przeżyciem, a pisanie o cierpieniu z pewnością było -ze względu na naturę zjawiska dla autorki bardzo trudne i dotkliwe. Pomimo tego podzieliła się z nami swoimi doświadczeniami, myślami, bardzo intymnymi emocjami związanymi z chorobą siostry.
    Nie łatwo czyta się tę książkę, jest przepełniona bólem, rozdarciem wewnętrznym najbliższych, wymaga dużego wysiłku emocjonalnego. Skłania do refleksji nad sensem życia i zamartwiania się naszymi codziennymi, przyziemnym problemami, które w porównaniu z tym czego doświadcza bohaterka są prawdziwą błahostką. Zdarzenia opisane w książce , ludzkie działania oraz zachowania wywoływały we mnie różne, skrajne emocje – smutek, gniew, bezradność, wściekłość na niesprawiedliwość losu, ale także chwilami radość.
    Polecam każdemu chwytającą za serce książkę „Nieubogaceni”

    • Smutne rzeczy czyta się z tych samych powodów, z których słuchamy smutnych piosenek czy oglądamy smutne filmy i to zawsze ma jakiś sens – dla każdego inny, osobisty, swój własny sens, którego nikt inny nie musi rozumieć, ale zawsze jest gdzieś ktoś taki, kto widzi w tym taki sam sens, co Ty. A co do książki, to nie jest ona tylko smutna, a już na pewno nie jest pozbawiona sensu. I choć często łzy spływają po policzkach na kolejne strony, to są to łzy smutku regularnie przeplatane łzami uśmiechu. Miłej lektury wszystkim, którzy sami poszukują sensu.

  15. Nieubogaceni” to jedna z lepszych książek jaką miałam okazję przeczytać, to inny kaliber… Historia, która wbija w fotel swoją autentycznością. Książka zaprasza nas w podróż w głąb samych siebie i może wywrócić nasze życie do góry nogami (refleksjom nie było końca). Niesamowicie ukazana.. aż do bólu duszy! Polecam z całego serca:)

  16. Jeszcze raz dziękuję za KAŻDY komentarz i opinię. Wszystkie są równie ważne, choć jedne bardziej wylewne, a inne oszczędne w słowach. Cokolwiek robimy potrzebujemy informacji jak jest to widziane. Nawet ci, którzy mówią, że znają swoją wartość i nie przejmują się opiniami, przejmują się.

    • To właśnie ci, którzy znają swoją wartość, przejmują się najbardziej, bo często wiedzą najlepiej, ile kosztowało ich odnalezienie tego, co w nich naprawdę cennego się znajduje. I często bardzo długo płacą swoim ukrywanym bólem, by pokazać światu, a przynajmniej garstce tego świata, ile piękna i dobra noszą w sobie. Niektórzy zapisują wtedy poetycką prozą kilkaset stron, a innym wystarczy haiku lub natchniona spadającą gwiazdą złota myśl. Nie znam Pani Barbary ani Jej twórczości, ale komentarze i niemalże mini streszczenia Jej książki sprawiają, że coraz bardziej chcę się udać w tę podróż… Więc może wrócę tu jeszcze z kolejnym komentarzem…?

      • Tej historii nie da się streścić – proszę się przekonać 🙂
        …i wrócić…
        Będę czekała.

  17. Nieubogaceni to historia prawdziwa, pełna bólu,cierpienia i wielkiej miłości.Czytając ten prawdziwy pamiętnik doszukujemy się własnych historii,rozpamiętujemy,współczujemy. Dziękuję Basiu za te niesamowite emocje i czekam na więcej -tym razem czegoś bardziej optymistycznego,z happy endem☺Polecam i pożyczam Twoją książkę swoim znajomym bo warto.

Dodaj komentarz

Pola oznaczone * są obowiązkowe. Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.