Przeważnie zbieramy się, żeby o czymś zdecydować, ale tym razem spotkaliśmy się, żeby ustalić czy i jak chcemy decydować. Bo nastał czas wybierania Najważniejszej Osoby We Wsi.
To znaczy ta osoba często tak o sobie myśli – im mniejszego formatu ma rozumek, tym bardziej.
My myślimy różnie.
Jedni myślą: Sołtys.
Drudzy myślą: sołtys.
Pozostali: sątys.
Nasze zebranie było tajne. Niechcący. Nie taki mieliśmy zamiar, ale nasz sątys nie udostępnił nam ukochanej świetlicy. Pojechaliśmy do zaprzyjaźnionej wsi, a ta nasza wyprawa okazała się przyczynkiem do zwołania zebrania dla wszystkich mieszkańców gminy zainteresowanych zbliżającymi się wyborami.
Okazało się, że każdy ma inną wizję sołtysowania. Zadaliśmy sobie pytanie: czy sołtys to władza czy misja?
Każdy przywiózł doświadczenia, rady i obserwacje ze swojego sołectwa. Dyskusja MUSIAŁA być ciekawa. Dla mieszkańców naszej wsi była też nieco… dziwna. Bo wszyscy byli trzeźwi! Na początku trochę nas to niepokoiło, ale okazało się, że taki stan ani nie pomaga ani nie przeszkadza w dyskusji. Ciekawostka taka. Zaprawdę: podróże kształcą!
Nasz Nowy Sąsiad skrupulatnie spisywał wypowiedzi Sołtysów, byłych sołtysów, mieszkańców i sątysów.
– Byłem i nie będę sołtysem nigdy więcej! – rzucił ktoś takim tonem, jakby nie mógł się doczekać kiedy powie to głośno.
– Czy mógłby pan uzasadnić swoją niechęć?
– Proszę bardzo, nawet chętnie – odparł tamten. – Zostałem sołtysem, bo mnie o to poproszono. Mieszkańcy chcieli. Bardzo szybko okazało się jednak, że traktują mnie jak służącego, albo pośrednika między nimi a gminą. Ja byłem winny kiedy gmina podejmowała niewłaściwą decyzję, albo kiedy nie odśnieżyli nam drogi, albo nie dali pieniędzy z funduszu wsi…
– A ja dostałem pieniądze na remont świetlicy, ale tylko na materiały – dodał ktoś inny – Wyremontowałem własnymi rękami, bo nikt, nikt! mi nie pomógł, choć prosiłem… Nikogo nie obchodzi ile straciłem na to czasu, ile pieniędzy na paliwo. Ciągle trzeba gdzieś jeździć. Nie wspomnę o sesjach rady gminy. Jeśli się nie pojawię nie dostanę nawet tych marnych 90 złotych!
– Ja też niemało robiłem: drobne remonty, ogrzewanie świetlicy, sprzątanie… A potem przyjechała pańcia z gminy i powiedziała: „a trawa niewykoszona?” Jakbym był jej parobkiem! To, że nikt ze wsi tyłka nie ruszył, żeby pomóc, to chyba oczywiste? A jak coś jest nie tak to nawet do radnego nie ma tyle pretensji co do mnie!
– A ja jestem zadowolony, bo co roku zbieram podatek osobiście. Na benzynę wystarczy i jeszcze parę rzeczy… Nie udawajmy: 3% od każdej wpłaty to naprawdę duża kwota, nawet po potrąceniu podatku! A ile przy okazji ciekawych rzeczy można się dowiedzieć! Ho, ho!
– Gratuluję! W mojej wsi jest tylko dwóch rolników: jeden ma dwa hektary, a drugi płaci podatek przelewem! Pozostali nie dość, że bez ziemi, to jeszcze dyskretni, psia ich mać!
– Nie rozumiem o co chodzi – odezwał się nagle ktoś w głębi sali. – Jestem sołtysem od kilku lat i uważam, że problemy zdarzają się bardzo rzadko. Podatek przynoszą, bo to też dobra okazja do załatwiania interesów, tak? Zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże w pracach porządkowych, drobnej naprawie drogi, remoncie świetlicy, czy koszeniu trawy. Wino w kartonach jest naprawdę bardzo tanie, a urząd gminy nie wnika dlaczego ludzie tak się garną do pomocy… Chyba nikt nie zaprzeczy, że korzyść jest z każdej strony: jestem lubiany przez urzędników i mieszkańców, mieszkańcy czują się potrzebni, we wsi mieszka się ładniej, wygodniej i bezpieczniej. Ludzie naprawdę mnie kochają! Wiem co w którym domu się dzieje, kto z kim, kto kogo… te rzeczy, wiecie… To się przydaje… Ufają mi. Wybaczyli nawet sprawę o chuligaństwo i jazdę pod wpływem alkoholu. Autorytet mam tak wielki, że nigdy nie komentują dlaczego jednemu podaję rękę, a drugiemu nie powiem nawet „dzień dobry”. Na początku sie nie podobało, że przeklinam jak mnie nerw poniesie, ale przecież widzą mnie w kościele w każdą niedzielę, to chyba mówi samo za siebie, no tak czy nie?! Jestem sprawiedliwym, pracowitym, bogobojnym i skromnym człowiekiem, dlatego wiem, że znów będę sątysem…
Ostatniego słowa Nasz Nowy Sąsiad nie był pewien, ale przyznał, że mówca musiał być naprawdę skromny, bo stał gdzieś z tyłu (ludzi było bardzo dużo) i do końca nawet się nie pokazał.
– Skromny, albo bardzo malutki – sprostowała Durnicha. Ona zawsze coś zepsuje.
Bardzo ciekawy artykuł, daje do myślenia….. Nie raz zastanawiałam się nad tym,co tak na prawdę robi sołtys, czym się zajmuje, za co odpowiada????
Informacje przekazują tylko w najbliższym otoczeniu, a dalsze, oddalone wioski nie wiedzą, co się wokół dzieje. Na sesjach bywają, ale nie udzielają się w nich, są tyko słuchaczami, no ale cóż się dziwić skoro 90% radnych zachowuje się podobnie. Może o to chodzi???
Oooo…nareszcie o pracy soltysa parę słów. Należało się . sama prawda. To nie wdzieczna rola ale niektórym to się naprawdę w łebkach przewraca.
Wszystko prawda a jednak trzeba mieć odwagę żeby pisać. U mnie we wsi tak mówią.I to mówi w jakim świecie żyjemy. Dobrze że ktoś czyta dobrze że jest co:))
„Czuję się jak sołtys: wysoko, najedzony i za nic nie odpowiada” 😀
Dobrzy Sołtysi nie przetrwają. Szczególnie, kiedy Wójt traktuje ich jak intruzów wszędzie, gdzie się nie pojawią. Ludzie tylko wymagają jakby nie należeli do tej samej wspólnoty czy – modnie używane stwierdzenie – społeczności lokalnej. Są zawistni o sukcesy i zazdrośni o rzekomy prestiż, który Sołtys posiada. Śmiem twierdzić, że przetrwają kombinatorzy i ludzie bez kręgosłupa, jeśli Wójt jest miłościwie panującym w Gminie i Urzędzie. Każdy zabiega o jego względy, żeby załatwić coś dla siebie, a nie dla wsi, czy tejże społeczności lokalnej.
Witaj @Ela
Poruszyło mnie Twoje gorzkie stwierdzenie. Wiesz dlaczego? Bo jest w nim wiele racji. Nie bez powodu umierają nawet najcenniejsze przedsięwzięcia, wyradzają się najciekawsze działania, a ludzie z jakimkolwiek potencjałem pakują manatki, albo udają, że ich tu nie ma… Bo tu, choćby padło jeszcze miliard obietnic, niewielu myśli o społeczności czy wspólnocie. Tak, to bardzo smutne i złe.
Twój wpis sugeruje, że nawet nie ma znaczenia czy wójt jest częścią tej wspólnoty. Być może z wysokości odpowiedniego stołka wspólnota wygląda jak… mrowisko. „Społeczność mrówek” – mówi Ci to coś? No właśnie: patrzysz i widzisz kłębowisko zaaferowanych przyziemnymi sprawami owadów, a jedyna troska ogranicza się do tego, żeby zachować dystans. Wtedy jest szansa, że nie wlezą do buta…
Tyle w kwestii władzy (przez małe „w”).
Co do ludzi i ich wymagań, zawiści i zazdrości: mam wrażenie, że każdy kto chce zrobić coś dla wszystkich z czasem widzi tylko te cechy. Wtedy przychodzi moment żeby zadać sobie pytania: a co ja z tego mam? Jeśli z ręką na sercu można sobie powiedzieć, że mam satysfakcję nawet z drobnego sukcesu, że (we własnym oczywiście mniemaniu) choć troszkę zmieniam świat na lepsze – to wystarczy. Kluczowa powinna być czystość, wręcz niewinność intencji.
Jeśli ludzie odrzucają takiego społecznika są tylko stadem kur – zadziobią się (chociaż… świnie też zjadają się nawzajem… i psy… Jeśli im nie przeszkodzić…), a kogut się ucieszy, gdy zostanie chociaż jedna, tylko wtedy jest szansa, że gospodarz nie zlikwiduje kurnika 🙂
Krótko mówiąc: próbować rozmawiać, robić swoje i nie dać się dziobać!
A jak się zawezmą, to nie czekać aż ran będzie dużo: uciekać!
Niech się za…dziobią nawzajem.
Można zmieniać świat na lepsze na tysiąc innych sposobów – życzę dużo siły i kreatywności 🙂