W TYCH RAMIONACH
Jest ich sześcioro: Mama – przepuszysta kobieta około czterdziestki, o bardzo sympatycznym spojrzeniu; Tata – w podobnym wieku, na pierwszy rzut oka szczupły, na drugi: jest go jakby więcej (niewykluczone, że pod koszulką przemyca piłkę plażową); czwórka dzieci – najmłodsze ma nie więcej niż 3 lata, trójka starszych w wieku 10-15 (dziewczyna i dwóch chłopców).
Mama, z racji tuszy, mało mobilna, za to Tata uwija się jak koliber. Jest w ciągłym kontakcie z całym swoim stadkiem. Choć starsze dzieci ze smartfonami w dłoniach siedzą w słusznej (bezpiecznej?) odległości, a najmłodszy jest wszędzie jednocześnie – ojciec daje radę. Mama wstaje tylko do toalety i po batonik do automatu. Ojciec nie ma żadnych potrzeb, ale (bo?) jego potomstwo ma ich milion. Przypomina o wizycie w toalecie zanim się rozpocznie odprawa, dopytuje czy komuś nie jest głodno, chłodno, niewygodnie i czy wszystko w porządku. Krząta się, ogarnia, ustawia, instruuje… Wciąż kontroluje czy bagaż jest pod opieką i czy najmłodszy nie pozwala sobie na zbyt wiele.
Trudno powiedzieć jak Mama, ale dzieci na pewno lecą po raz pierwszy – są zadziwione, trochę zagubione, przejęte, ale i ciekawe kolejnych etapów procedury lotniskowo-samolotowej.
Na szczęście Tata wie wszystko i wyjaśnia to cierpliwie, tonem, w którym nieustannie pobrzmiewa troska i bezdyskusyjna znajomość tematu. Dlatego dzieci nie mają oporów w zadawaniu pytań: (przed bramką) „Długo będziemy tak stać?”, „Co tu robi pies?”, „Dlaczego dokumenty tego pana sprawdzają tak długo?”, „Dlaczego oni już idą, a my nie?”, (w samolocie) „Można zdjąć kurtkę?”, „Muszę TU siedzieć? Dlaczego nie mogę się przesiąść do chłopaków?”, „Już lądujemy?!”, „A co będzie jak dolecimy?” i około sześć milionów podobnych…
Tak na marginesie: wiele z nich było całkiem trafnych i myślę, że niejeden pasażer miałby ochotę je zadać, więc mógł nawet poczuć wdzięczność słysząc odpowiedź. No i kilka stwierdzeń było podniecająco blisko odkrycia, że król jest nagi („Dlaczego stoimy na zimnie, jeżeli jeszcze nie mogą nas wpuścić do samolotu?”)
Generalnie rodzinka zachowywała się swobodnie, jakby byli na pikniku. My zaś – ich towarzysze podróży – ewidentnie robiliśmy za statystów. Trzeba jednak stwierdzić uczciwie, że – choć nie sposób było ich nie słyszeć – nie byli hałaśliwi, dokuczliwi czy niemili. Wręcz przeciwnie.
Na pewno też nie robili nic na pokaz. Byli po prostu sobą. Z pewnością tak właśnie zachowują się na co dzień. Ich dobrego samopoczucia nie psują jakieś kompleksy (typu: „Co ludzie powiedzą?”) ani niedowartościowanie (na zasadzie: „Mów ciszej, bo zaczynają się nam przyglądać!”). Nie robią nic niestosownego, więc jest to cudownie naturalne i ani trochę nie irytujące zachowanie.
Nawet do najmłodszego syna Ojciec zwraca się tonem poważnym i rzeczowym. W pewnej chwili wskazuje rozhisteryzowane dziecko i mówi:
– Widzisz jak ten malec płacze?
– Tak – odpowiada trzylatek – A dlaczego?
– Płacze, bo się boi lecieć – wyjaśnia Tata zgodnie z prawdą.
– A ja się nie boję! – oświadcza mały z przekonaniem.
– Bo ty lecisz ze mną… – tuli go ojciec. Ojciec roku 🙂