POSTĘP.pl
Jakie to piękne: podróż pociągiem na tej trasie trwała kiedyś 8 godzin, dziś 4. Byłoby 3,5 gdyby nie przesiadka. No i stan techniczny tzw. taboru – bez zarzutu, a po przesiadce: bez zachwytu… się nie obejdzie 🙂
Szanowni państwo, wylądowaliśmy w XXI wieku!
Analiza wariantów i opracowanie planu podróży – bajka. Zakup biletu – prościzna: sprawdzasz w Internecie, zaznaczasz odpowiednie okienka, płacisz i ściągasz plik na komórkę, żeby konduktor mógł sczytać kod kreskowy. Właściwie nie wiem po co fatygować konduktora, wystarczyłoby zainstalować czytniki przy wejściu na peron. „W zasadzie kasa biletowa to też przeżytek – myślę, jadąc na dworzec – za chwilę wszyscy będą się posługiwali internetem i komórką.” Weszłam chyba w jakąś Fazę Optymalizacji Świata…
Na dworcu dopada mnie wątpliwość. Przypominam sobie, że bilet lotniczy musi być wydrukowany lub pokazany na urządzeniu mobilnym, ale przy użyciu odpowiedniej aplikacji. Linie lotnicze podkreślają, że plik pdf nie jest biletem, może Intercity też wyznaje tę zasadę, tylko ja, ślepak, nie zauważyłam tej informacji?
Mam jeszcze kilkanaście minut. To dobry czas, żeby zweryfikować przemyślenia na temat umierających zawodów i – być może – udowodnić sobie i światu, że ich los wcale nie jest przesądzony?
Podchodzę więc do Jeszcze Żywej Kasy Biletowej, która – przynajmniej w mieście powiatowym – pełni też funkcję informacji:
– Przepraszam, chciałabym się dowiedzieć, czy wystarczy, że ściągnęłam bilet na telefon w pliku pdf czy muszę się posługiwać jakąś aplikacją?
Pani w kasie patrzy na mnie czujnie, po czym – z miną nieodgadnioną – wyznaje:
– Naprawdę nie wiem.
To nie jest młoda dziewuszka, stażystka wczoraj przyjęta do pracy, lecz kobieta „50+” ze słusznym stażem w zawodzie. Przetrwała tu wiele zmian, reform, restrukturyzacji, usprawnień i rewolucji. (Właściwie wystarczyłoby tylko to ostatnie słowo*).
Ale nie wie.
Dzwonię do koleżanki, która pracuje na takim samym stanowisku (i jest w podobnym wieku), szybko – mam mniej niż 10 min – przedstawiam sprawę.
– Tak – słyszę w odpowiedzi – musisz mieć aplikację. Najlepiej pobraną z cośtamcośtam.pl.
– Ok, dzięki, może jeszcze zdążę!
Zapowiadają mój pociąg, a ja pobieram. Pociąg podjeżdża, a ja idę taszcząc bagaż po zabytkowych kocich łbach, psia ich mać (oczywiście w deszczu, bo musi być jakiś hardcore) i pobieram.
Pociąg się zatrzymuje w chwili, gdy aplikacja wchodzi w konflikt z moim biletem i – obrażona – każe mi kupić drugi.
Trochę głupieję, ale postanawiam walczyć. Namierzam kierownika pociągu i dzielę się swoim problemem.
– No tak, musi pani kupić nowy bilet – wyrokuje kierownik bez namysłu.
Mać! – myślę sobie – Jak to możliwe?! Mam w komórce dokument, który JEST biletem, a ja jestem traktowana jakbym go nie kupiła. Do d**y z tym/takim postępem!
Wsiadam i zajmuję miejsce zgodne z wirtualnym biletem (coś mi mówi, że nikt inny tu nie usiądzie, kupię zaraz miejsce obok i się położę…) Kontrolę biletów przeprowadza inny konduktor, nie kierownik.
– Kupiłam bilet – tłumaczę – ale nie mam aplikacji…
– Ale ma pani ściągnięty plik?
– Tak, ale tylko jako pdf, bez aplikacji – i otwieram z „pobranych”.
Skaner na chwilę omiata kod i po wszystkim.
– No i bardzo dobrze, że nie ma pani aplikacji. Te aplikacje nie zawsze działają. Miłej podróży życzę!
Skurkowańcy, za jednym zamachem udowodnili mi, że są niezbędni i zbyteczni! Jak oni to robią?!
* W tym kraju każda zmiana, nawet cyfryzacja ma znamiona rewolucji.