Mój kochany Pamiętniczku!
Jest mi dzisiaj bardzo smutno, bo skończyły się ferie. Nie, nie chodzi o to, że trzeba się uczyć. Chodzi o to, że w ostatnim tygodniu ferii szkoła była dla nas jak plac zabaw: tyle się działo i było tak sympatycznie!
Nie wierzysz mi? To opowiem Ci wszystko dokładnie:
Najpierw Pan Dyrektor przykleił takie kartki na ścianach, na których napisał co się będzie działo w ferie, ale to nie wyglądało zachęcająco. Na przykład było tam coś o zajęciach muzycznych „dla osób, które posiadają instrument muzyczny”, czyli to nie dla mnie na przykład… Na szczęście podczas wywiadówki nasi rodzice dostali ulotki z dokładną informacją na temat ferii w szkole i z nich się dowiedzieliśmy, że na przykład te zajęcia muzyczne są dla wszystkich, a w programie przewidziana jest „prezentacja różnych instrumentów muzycznych (gitara akustyczna, skrzypce, wiolonczela, kij deszczu, melodyka, cajon, przeszkadzajki, gitara basowa), wspólne granie prostych melodii i prezentacja instrumentalistów, którzy przybędą z własnym instrumentem”. Musisz przyznać, kochany Pamiętniczku, że to brzmi inaczej i dlatego na te zajęcia przybyli również ci, którzy nie mają własnego instrumentu muzycznego, ale chcieli „pomuzykować” (dziwne słowo).
Z tą ulotką o feriach było tylko trochę śmiechu, bo ktoś kto ją napisał wstawił tam wielki napis „FERIE 2014”. No co za gapa! Na szczęście jesteśmy bardzo inteligentni i domyśliliśmy się, że chodzi o tegoroczne ferie.
Całe szczęście, bo było cudnie!
Ale po kolei:
W pierwszy dzień miały być zajęcia gimnastyczne. Wiedzieliśmy, że może być fajnie, bo w pierwszym tygodniu niektórzy przychodzili do sali gimnastycznej na zajęcia sportowe, które prowadził nasz ulubiony pan od wuefu, no i co dzień było ich więcej, więc musiało być super, ale zajęcia w drugim tygodniu były nieco inne. Tym razem nie graliśmy w gry sportowe, tylko podziwialiśmy bardzo wygimnastykowanych chłopaków (to nasi starsi koledzy, już nie chodzą do podstawówki), jak robią salta w powietrzu, jakieś fikuśne przewroty, śruby i gwiazdy, jakby w ich części sali nie było grawitacji!
Potem spróbowaliśmy sami pod okiem takiego starszego pana, który – jak się okazało – dawno temu uczył w naszej szkole wuefu. A najśmieszniejsze jest to, że uczył naszych rodziców! W każdym razie nauczyliśmy się przy nim na przykład skakać przez kozła i przez skrzynię. Nawet trzyletnie brzdące wspinały się na skrzynię i skakały tak, jakby uczyły się fruwać. W ogóle najmłodsi uczestnicy zajęć tak często nas rozśmieszali i wzruszali, że teraz patrzymy na nich jak na młodsze rodzeństwo.
Na drugi dzień były zaplanowane zajęcia plastyczne. Wydawało mi się, że przyjdą tylko dziewczyny, ale okazało się, że chłopaki też byli ciekawi nowych technik i jak już przyszli to wcale nie zamierzali uciekać 🙂
Jedni malowali magiczne obrazki
na których potem każdy widział co innego i każdy miał rację:
inni szyli z filcu i różnych dziwnych dodatków kolorowe maskotki:
a niektórzy malowali gipsowe figurki, które potem można przykleić do papieru, domalować tło:
i dać komuś w prezencie, żeby się głowił czy dostał obrazek czy rzeźbę 🙂 Chciało się robić wszystko na raz, a dzień feryjny taki krótki!
Trzeciego dnia bawiliśmy się w cyrkowców. Najpierw nasi koledzy z grupy „Cyrk mały, ale doskonały” pokazali różne sztuczki i sprzęt jakim się posługują. Próbowaliśmy wszystkiego
i mieliśmy okazję zrozumieć, że koledzy-cyrkowcy musieli naprawdę długo i wytrwale ćwiczyć, żeby pokazać nam to co widzieliśmy nie raz podczas ich oficjalnych występów, które zawsze nas fascynują. Z daleka nie wyglądało to na takie trudne! To był pouczający dzień pełen śmiechu i nowych wyzwań, którym niestrudzenie próbowaliśmy sprostać.
Niektóre maluchy nie chciały żonglować, ani chodzić po linie, ani na szczudłach i zamiast tego poszły malować zimę do jednej z nauczycielek, która czekała na nie z pędzlami, farbami i instrukcją jak wygląda zima, bo chyba nie wszystkie widziały śnieg i zimę – malowały drzewa z zielonymi liśćmi 🙂
Czwartego dnia mieliśmy gości: przyjechał do nas trener taekwondo z czworgiem swoich uczniów.
Wszyscy byli ubrani w białe stroje – doboki – ale pasy mieli w różnych kolorach. Trener opowiedział o tej dziedzinie olimpijskiej, o tym, jak długo trzeba trenować, żeby zdobyć kolejny pas (policzyliśmy, że ostatni można zdobyć dopiero tuż przed dziewięćdziesiątką – taka długa jest procedura!), a potem zaprezentowali jak wygląda walka.
Widzieliśmy nawet, że da się rozwalić twardą deskę jednym kopniakiem bosej, dziewczęcej stopy!
Wielu z nas wzięło udział w przykładowym treningu.
Tego samego dnia były też zajęcia muzyczne. Mogliśmy przynieść swoje instrumenty, ale kto nie gra mógł chociaż zobaczyć jak robią to inni. Ogromne wrażenie zrobił na nas pan, który grał na gitarze tak, że mieliśmy wrażenie, że gra cały zespół, a on to robił sam i to na jednym instrumencie. Teraz wszyscy chcemy tak grać!
A potem nauczyliśmy się śpiewać piosenkę o szkole na melodię „W kinie w Lublinie”. Nie jesteśmy pewni czy to o naszej szkole, bo tekst jest trochę głupawy, ale wszystko możliwe, że tak. Najważniejsze, że fajnie nam się śpiewało, zwłaszcza, że w niektórych momentach można się było wydzierać i próbować grać na różnych dziwnych instrumentach, chociaż miało się je pierwszy raz w życiu w rękach.
Wszystko zostało nagrane na profesjonalnym sprzęcie i to będzie nasza pierwsza płyta!
W piąty dzień mieliśmy lekcję lepienia pierogów: właścicielka pierogarni przyjechała do nas z ciastem, farszem i dwójką pomocników. Rozdano nam jednorazowe czepki, fartuszki i wałki.
Ależ to było trudne! I zabawne 🙂 Niektórzy lepili te pierogi jakby od tego zależało ich życie, a inni byli tak skupieni, że omal nie rozwałkowali sobie języka! Nawet Pan Dyrektor do nas dołączył i okazało się, że umie! To było fajne kiedy tak stanął obok nas i uśmiechał się sympatycznie. Zrozumieliśmy, że nie znaliśmy go z takiej strony, dlatego dla niektórych to było bardzo ważne przeżycie.
A potem był pokaz mody: jedna z nauczycielek przygotowała prawdziwy wybieg dla modeli i modelek, było też miejsce dla widowni i kulisy. Prezentowaliśmy modę bajkową i ekologiczną. Dzieci, które nie przygotowały wcześniej strojów, ale chciały się pokazać, mogły wybrać różne części garderoby wywieszone na widoku, a kilka mam i nauczycielek pomogło też przygotować na poczekaniu stroje z papieru, folii i pierogów (żart! Sprawdzam czy uważnie czytacie :))
Trzyosobowe jury oceniało stroje. Niektóre dzieci miały naprawdę odlotowe pomysły – miały ubrania wyglądające jak prawdziwe, ale zrobione z worków foliowych, gazet, gąbek, albo reklamówek.
Czasem aż trudno było uwierzyć, że to właściwie śmieci! Wszyscy zasłużyli na nagrody: albo za pomysł, albo za odwagę, albo za wdzięk osobisty, albo za wszystko razem.
A potem niektórzy się popłakali, bo to były ostatnie zajęcia…
Acha, nie wspomniałam Ci jeszcze o tym, że codziennie mogliśmy też grać w dowolne gry planszowe, które wypożyczyła nam taka jedna firma. Mama mówi, że to dla tej firmy wielka reklama, ale tata się śmieje, że to przesada – nasza szkoła i miejscowość są zbyt małe, żeby to się firmie opłacało i na pewno zrobili to tylko dlatego, że nas lubią.
W każdym razie okazało się, że sala, w której urządzono „Jaskinię Hazardu” – jak sobie zażartowała jedna z mam – jest prawie cały czas pełna i że niektóre dzieci zrozumiały, że gry planszowe są o wiele lepsze niż te komputerowe, bo tu człowiek nie jest samotny.
Przekomarzaliśmy się, rywalizowaliśmy i tak naprawdę wciąż wysilaliśmy mózgownice, bo – jak się okazuje – gry planszowe strasznie zmuszają do myślenia!
No i jeszcze jedna sprawa: codziennie w bufecie urządzonym w jednej z klas pojawiało się kilka świeżych ciast (były też rogaliki, babeczki, kanapki, mandarynki, drobne ciasteczka i cukierki) upieczonych przez nasze mamusie i coś do picia (zimne napoje i herbata).
I wszystko było za darmo! Każdego dnia!
Szkoda tylko, że wśród dzieci, które przychodziły na te wszystkie zajęcia było tak mało moich koleżanek i kolegów, którzy mieszkają trochę dalej…
Słyszałam, że to dlatego, bo ktoś powiedział, że oni i tak by nie przyjechali. A ja myślę, że nie przyjechali, bo nie mieli czym, a jak jeden raz – w ostatni dzień – jechał autobus to nawet nikt im nie powiedział, o której godzinie trzeba wyjść na przystanek, ani przez które dokładnie miejscowości będzie przejeżdżał.
Myślę, że to był najsłabszy i najsmutniejszy element naszych radosnych ferii.
Pamelcia
Droga Pamelciu
Mam te szczęście że moja mamusia umie jeździć samochodem, bo dzięki temu razem mogłyśmy być na tych feriach. Fajnie było się spotkać w szkole i nie tylko się uczyć. Mój młodszy braciszek jak mamusia mu powiedziała, że jedziemy do szkoły to zaczął płakać, ale jak zobaczył że w szkole może być inaczej niż zawsze to codzieńnie pytałsię czy już jedziemy do szkoły na ferie. Pozdrawiam cię bardzo serdecznie i mam nadzieję, że od teraz co roku w ferie będzie tak ciekawie w szkole. P: A może w wakacje dało by radę coś zorganizować może też chociaż tydzień było by naprawdę super.
Gratulacje dla Pomysłodawców i Osób, które czynnie włączyły się w pokazywanie dzieciakom szkoły z innej strony. Już wyobrażam sobie, co w czasie ferii będzie w następnym roku!
R. Wieczorek
Zapraszam wszystkich do zajrzenia na stronę srokowo.wm, tam to się dopiero ciekawie pisze o tej imprezie! Zapewne też jutro ukaże się w „Gazecie w Kętrzynie”. Jestem niezmiernie ciekawa waszych min…
Ten artykuł na srokowo.wm to jakaś kpina!
Ferie, które odbyły się w drugim tygodniu w szkole były FANTASTYCZNE! WSPANIAŁE! NIEPOWTARZALNE!
Dzieci z radością wstawały każdego dnia, aby móc uczestniczyć w kolejnym dniu, bo …… każdy dzień był tak ciekawy, ze nie można było żadnego przegapić.
Gorące PODZIĘKOWANIA dla ORGANIZATORÓW!!!!
Prosimy o kolejne……..
Witajcie,pomysł z tymi feriami był super sprawą, moje dzieci uczestniczyły i były z każdych zajęć zadowolone, jak w pierwszym tygodniu tak i w drugim.Różnorodność zajęć zachęcała ich do wstawania rano i rezygnowali z leniuchowania przed komputerem i telewizorem,z wielką chęcią szli do szkoły i uczestniczyli w każdych zajęciach, ponieważ każde z nich mogły czegoś innego nauczyć.Mam nadzieję , iż takie ferie staną się tradycją naszej szkoły.
A we mnie pozostaje tęsknota do tych dni, kiedy szkoła była tak mało szkolna i nauczycielska. Radość czułam, patrząc na dzieciaki i dorosłych, którzy doświadczali róznych aktywności bez przymusu, a nawet zachęty 😛 Dziękuję za możliwość uczestniczenia. Szacun.