Do poniższych rozmyślań, którymi ośmielam się podzielić, skłoniła mnie dzisiejsza audycja radiowa. Jej pomysł polega na wykonaniu telefonu do wskazanej przez kogoś bliskiego osoby i „wkręcenie” jej w jakąś wydumaną, absurdalną sprawę.
W tym przypadku Ktoś przedstawia się jako pracownik szkoły i pyta matkę czy wobec zbyt dużej liczby dzieci i niedoborów personelu wyraża ona zgodę na przywiązywanie dziecka (dla jego bezpieczeństwa oczywiście) metrowym sznurkiem (opcjonalnie: łańcuch) do nogi od stołu. Miałoby to się zdarzać tylko w sytuacjach, gdy opiekun jest zbyt pochłonięty swoimi zajęciami – nie na długo i niezbyt często. Matka z zaskoczenia nie wie co powiedzieć. Wtedy pada kluczowy argument: „Propozycja dotyczy wszystkich dzieci. Inni rodzice nie mieli zastrzeżeń, wyrazili zgodę”. Odpowiedź matki: „Taaak? Wobec tego w porządku. Skoro inni wyrazili zgodę, nie będę się wyłamywała…”
Ostatnio w rozmowie z człowiekiem, którego inteligencję bardzo sobie cenię, usłyszałam: „Ja rozumiem, że demokracja, ale nie przesadzajmy. Ludzie myślą, że demokracja to wyszukiwanie problemów i nagłaśnianie ich nawet, jeśli nie ma szans na poprawę sytuacji.”
Zarówno rozmowa w radio, jak i ta ze znajomym uświadomiła mi, że niektórzy mają specyficzne podejście do demokracji: jedni uważają, że polega na bezkrytycznym podporządkowaniu się woli większości, drudzy, że powinna kończyć się na wyborze przedstawicieli samorządu i parlamentu, bo potem oczekuje się od wyborców już tylko… bezkrytycznego podporządkowania na zasadzie konsekwencji.
Otóż nie. Choć demokracja może mieć wiele twarzy (co nam próbują od wieków uzmysłowić liczni myśliciele), choć możemy poczuć się oszukani, gdy liczyliśmy na zbyt wiele, to przecież – jeśli zachowamy rozsądek – możemy sami nadać jej kształt przynajmniej zbliżony do tego jakiego oczekujemy. Przy całym szacunku i zaufaniu do osób powołanych i opłacanych za pracę dla naszego dobra, trzeba reagować, gdy nie wykonują jej jak należy, nie czekać, że inni zauważą, pomyślą, zabiorą głos, coś zmienią… Faktem jest, że demokracja grozi tyranią większości, niesprawiedliwą równością, próbami manipulacji ze strony władz, w dodatku nie gwarantuje stabilności politycznej czy ekonomicznej, ale daje nam też możliwość pełnego i nieskrępowanego uczestnictwa w życiu swojej społeczności, w której wszyscy uprawnieni obywatele mają równy głos w podejmowaniu decyzji wpływających na ich życie.
Wszystko polega na tym, żeby uwierzyć, że sami decydujemy jakie będzie oblicze tej demokracji i że nasza rola nie kończy się na wzięciu lub nie wzięciu udziału w głosowaniu. Demokracja to obowiązek obserwacji i działanie, które czasem polega na zgłoszeniu uwag, wskazaniu niedociągnięć, nazwaniu problemu po imieniu, wsparciu tych, którzy usiłują coś naprawdę zrobić. Demokracja nakazuje wysłuchanie takiej skargi bez urazy, gotowość do współpracy niezależnie od tego jakie zajmujemy stanowisko lub sensowną obronę własnych decyzji, bez małostkowych dygresji – a wszystko to w imię poprawy warunków życia, w imię szacunku dla drugiego człowieka, kimkolwiek on jest. Możnaby więc powiedzieć, że demokracja to kultura osobista wynikająca z autentycznej asertywności.
Demokracja to również – przy pełnej odpowiedzialności za własne słowa – brak obaw, że ktoś wykorzysta swoje stanowisko przeciw nam i przeciw naszym poglądom. Demokracja to… poczucie bezpieczeństwa, które pozwala mówić o tym jak widzi się świat. Jeśli go nie mamy, to jesteśmy tylko marionetkami w czyichś rękach, bezwolnymi, bezmyślnymi „osobogłosami”, godnymi uwagi tylko w okresie przedwyborczym. Powodów do krytyki i niezadowolenia nie musimy szukać na siłę, ważne żebyśmy mówiąc o nich nie mieli oporów innych niż moralne. To samo zresztą dotyczy pochwał…
Zastanawiam się na jakie jeszcze rzeczy zgodziłaby się matka (która najwyraźniej nie wpadła na to, że demokracja to także prawo do sprzeciwu) z przytoczonej na wstępie rozmowy na antenie radiowej i czy rozmówca, którego też tu cytowałam (pozdrawiam serdecznie!), rozumie, że gdyby nie „wyszukiwanie problemów” i niezgoda na to co zastaliśmy, to nigdy nie zeszlibyśmy z drzewa?
Tak, z całą pewnością dobry to czas na rozważania o demokracji – za dwa miesiące pójdziemy do urn… No właśnie i co w związku z tym? Będziemy jak te owce prowadzone na rzeź (niektórzy nazwaliby to konformizmem), ze strachu przed zmianami znowu głosować jak większość na tych samych „pseudoprzedstawicieli”, którzy poza interesem własnym, nie widzą potrzeby robienia czegokolwiek? Tylko od nas zależy jak dalej potoczą się losy naszej społeczności, a ptaszki ćwierkają, że nie są one zbyt różowe.
Może najwyższy czas otworzyć oczy, zrobić rachunek sumienia, ale nie tylko sobie, lecz również naszej władzy i z czystym sumieniem wyznać co takiego dobrego dla nas zrobili.
Zacznę jako pierwsza: grzecznie podnosili rączki, gdy tego od nich wymagał organ prowadzący; nie dyskutowali głupio nad kwestią dobrania kredytu na (jakże potrzebny) remont budynku gminy; zlikwidowali ciężar jakim była SP w Jegławkach; część z nich regularnie opuszczała sesje (to przecież takie męczące!), nie zgłaszała żadnych wniosków, co więcej prawie się nie odzywała! Cóż, zdaje się, że niejeden organ prowadzący może naszemu pozazdrościć takich przedstawicieli ludu – idealni!
Do @strzałka: Straszny żal przez Ciebie przemawia, możnaby pomyśleć, że nawet złość. Chyba jednak zarzut, że naszym obecnym przedstawicielom przyświeca wyłącznie „interes własny”, jest zbyt… daleko idący. Ja ciągle wierzę, że każdy z nich robił co mógł, aby potwierdzić, że warto było na niego głosować. Nie wierzę, że ktoś kto swojego czasu zabiegał – bardziej czy mniej – o głosy, potem nagle spoczął na laurach i pomyślał, że… sama nie wiem co ktoś taki może myśleć. Wydaje mi się, że jeśli nawet są tacy, którzy się nie odzywali to może to być spowodowane na przykład tym, że ich przedmówca gadał tak długo, że wyczerpał cierpliwość i możliwości koncentracji wszystkich słuchaczy? A może tak naprawdę nie chcieli się tam znaleźć? Może powiedziano im, aby pojawili się na liście ot tak, żeby nie zostawiać pustego miejsca, albo, żeby głosy rozłożyły się tak, żeby nie wygrał „tamten”? I nagle okazało się, że mleko się wylało: trzeba bywać na komisjach sesjach, coś przeczytać, coś powiedzieć, na czymś się znać, a przynajmniej spróbować zgłębić temat. Może są nieśmiali? Może mało kreatywni i zawsze uważają, że inni wyczerpali temat? Może w ich życiu pojawiły się kłopoty, które wykluczyły ich aktywny udział tam gdzie na nich liczono? Bywa…
Wszelkie ostre podsumowania na jakie sobie pozwalasz zapewne są uzasadnione w przypadku kilku osób – mam nadzieję, że przeanalizowałaś sprawę zanim zdecydowałaś się na taki ton! – ale wiem, że w grupie, o której mówisz byli też i tacy, którzy zabierali głos stanowczo i odważnie, gdy tego wymagała sytuacja, wiem też, że nie każde głosowanie przychodziło im z łatwością, którą sugerujesz. Możliwe, że było ich zbyt mało, żeby pewne sprawy obronić, a inne odsłonić, ale… każdy jest mądry, gdy jest po tej drugiej stronie barykady, prawda? Łatwo ferować wyroki i oceniać czyny, które jednak nie są dziełem jednej osoby. Każdy z nich może zrobć tyle na ile pozwala mu reszta grupy, własna konsekwencja i wiara w sens tego o co zabiega.
Tak, przed nami wybory – jaki jest Twój idealny kandydat? Mam nadzieję, że zdobędziesz się na odpowiedź wyważoną i nienaszpikowaną uogólnieniami tudzież pobożnymi życzeniami 🙂
Tylko się tak nie unoś, proszę. Pozdrawiam.
Do przemyśleń, z którymi zgadzam się całkowicie dodałabym jeszcze jedno „wytłuszczone” zdanie – prawo do bycia informowanym o sprawach, które dotyczą społeczności. Dla mnie demokracja to dialog, ciągła wymiana myśli i doświadczeń. Kiedy tego braknie, dzieje się coś dziwnego ze wszystkimi uczestnikami społeczności. Ci „namaszczeni” do służby przyzwyczajają się do autorytatywnego tonu a pozostali (zaskakiwani sytuacją) nie mogą nawet wyrobić sobie zdania na określony temat z powodu braku informacji i oceniają już skutki działań decydentów. Oczywiście zaraz ktoś powie, że społeczeństwo nie interesuje się sprawami publicznymi, że jest trudne do zaktywizowania. Tylko jak wytłumaczyć fakt, że każda publiczna inicjatywa jest szeroko komentowana w prywatnych rozmowach? Czy to zwykła ludzka ciągota do plotek? A może chodzi o głód informacji i obawy, jak dziejące się zmiany wpłyną na codzienne życie. Przykładem może być przebudowa drogi Węgorzewo-Srokowo – nikt z nas nie wie, jak przebiegać będzie ruch przez naszą wieś po przebudowie. Czy będzie można przejechać ul. Kętrzyńską od Pl. Rynkowego? Czy może ten odcinek będzie zamknięty na dobre a cały ruch puszczony zostanie ul. Wiejską? Przecież ta informacja jest ważna dla mieszkańców tych ulic i dla wszystkich handlowców we wsi.
Do @matkapolka: Nie czytasz dość uważnie, napisałam „część z nich”, choć owszem może za bardzo uogólniłam 🙂 . Tych aktywnych jest niestety w tej grupie tak niewiele, że ich pojedyncze głosy niewiele mogą zdziałać. Może warto by było pokusić się o taki mały skan działalności naszych „przedstawicieli”… Kto wie, może okazałoby się, że zupełnie nie mam racji, lub co gorsza ją mam, a przynajmniej w stosunku co do pewnych głosów. Oczywiście monologi w stylu Cyrankiewicza, jakimi raczył nas szczególnie jeden „przedstawiciel” trudno nazwać coś wnoszącymi poza irytacją i znudzeniem w grono pozostałych. Warto, aby kolejna grupa pomyślała o pewnych ograniczeniach czasowych, o ile znów społeczeństwo nieopacznie go wybierze 😉