Nie działo się dobrze. Ludzie podzielili się na grupy[1]. Coś było nie tak. To znaczy, niby wszystko toczyło się normalnie: póki było ciepło piknikowaliśmy w Dwóch Światach, na różne sposoby zdobywaliśmy pieniądze na piwo, dzieci – jak to dzieci – robiły dziwne rzeczy (ale kto by to brał sobie do głowy, lepiej nie gadać na cudze, bo potem większy wstyd jak własne coś zmaluje), pracy bardziej nie było niż była, a jeśli już, to pensja była tak śmieszna, że bardziej opłacało się zostać w chałupie pod opieką opieki[2]. Niby jak zawsze, ale nie było wśród nas porozumienia. Coś nas dręczyło. Może nawet każdego coś innego, tylko jakoś nie chciało się o tym gadać.
Nasz sołtys poprosił o radę Gburmistrza, ale ten, gdy usłyszał relację, uśmiechnął się pod nosem i mruknął: „Nie doceniasz tego co masz, chłopcze.” Sołtys sprawę przemyślał i przyznał mu rację[3]. Od tego jednak nie zrobiło się lepiej.
Ku naszemu zdziwieniu Nasz Nowy Sąsiad poprosił Durnichę, żeby powiedziała co o tym sądzi. Zamyśliła się, a po chwili westchnęła ciężko:
– Pamiętam, ono tu już kiedyś było. Przyszło znowu.
Po sali rozszedł się Szmer, sprawiał wrażenie przestraszonego. Uspokoiła nas jednym gestem.
– Siądźcie i spokojnie wysłuchajcie, a potem róbcie jak chcecie:
*
*
***
Nikt nie wie, kiedy dokładnie się pojawiło. Zalęgło się niepostrzeżenie. Dyskretnie zajrzało wszystkim w oczy i w jakiś sposób oswoiło sumienia. Na początku wielu przeczuwało, że coś jest nie tak, ale inni szybko uspokoili ich obawy tłumacząc, że przecież nie jest groźne, a jeśli jest – to gdzie dowody? Dlatego miało dużo czasu, żeby zagrzać sobie miejsce między nimi. Odwiedziło każdy dom, wessało się wszędzie tam, gdzie były problemy. Zainfekowało dobrych i złych, mądrych i głupich, wierzących i niewierzących[4]…
Osoby o dobrodusznym usposobieniu, wyjątkowej uczciwości i bezgranicznym zaufaniu do świata jako takiego, bardzo łatwo dały się omamić spokojem, które gwarantowało, a w każdym razie świetnie potrafiło go naśladować. Pozostali powoływali się na nie odruchowo w chwilach konfliktowych lub krytycznych, choć jeszcze nie mieli świadomości, że ono już nimi steruje. Przebąkiwali wtedy o nadrzędnych sprawach[6], dobru ogółu[7] i swoich czystych intencjach, jednocześnie sygnalizując, że to o czym nie mówią nie zasługuje na uwagę albo jest pod kontrolą, a każdy kto postępuje wbrew tej ideologii jest zadymiarzem, mąciwodą lub karierowiczem.
Może dlatego działo się tyle dziwnych rzeczy. Minęło sporo czasu zanim się zorientowano, że sprawy nie wyglądają tak jak powinny.
Owszem znalazło się kilku, którzy zaczęli na różne sposoby sygnalizować, że zagnieździło się to Coś. Coś niepokojącego. Wtedy inni kazali im dostarczyć dowody, ale zawsze to były dowody niewłaściwe, niewiarygodne lub wręcz śmieszne. Jedni bali się go, a inni bali się wystąpić przeciw niemu – a kiedy ludzie się boją, plotki stają się prawdą.
W tym czasie ono rosło i kpiło ze wszystkich, czyniąc ich głuchymi, ślepymi i nieufnymi.
Próby nazwania rzeczy po imieniu doprowadziły do tego, że poznano jego rodowód: Pochodzi z zapyziałej wioski Przyzwolenie, jego ojcem jest Marazm, a matką Wygoda. Ma wiele imion, a jedno z nich to Milczenie…
***
*
*
Tu Durnicha zamilkła, a Milczenie rozejrzało się z wyraźnym zainteresowaniem, westchnęło z ulgą bezgłośnie, dokończyło swoje piwo i rozpełzło się po wszystkich domach.
[1] A grupy na grupy, ma się rozumieć.
[2] Odkąd podobno opieką zaopiekowała się inna instytucja poczuliśmy się nieswojo…
[3] Nie wytłumaczył nam dlaczego – niewykluczone, że sam zgadywał.
[4] np. w magię słynnego „mięsnego jeża”[5]…
[5] „mięsnego jeża” nie da się opowiedzieć, to trzeba zobaczyć
[6] Oczywiście sami najpierw ustalali hierarchię.
[7] Zawsze się do tego ogółu zaliczali, nawet jeśli nikogo więcej tam nie było.
To chyba najlepszy odcinek tej wiejskiej sagi. Śmieszy i przeraża.
Odnośnie przypisu drugiego – coś wiadomo o naszej opiece? Jakoś tak cicho… Jakby nic się nie wydarzyło…