Cz. 24 Albo kochamy albo wąchamy

Nasz Nowy Sąsiad ma zacięcie kronikarsko-dziennikarskie. Nie zdziwiło nas więc, że prosił turystów o napisanie paru słów na temat wrażeń z tegorocznych wakacji w naszych stronach. Zaskoczyło nas, że wzięło w tym udział tylu chętnych[1]. To zresztą nieistotne. Ważne jest to jak „nas pisali”. Ano, tak jak nas widzieli…

Nasz Nowy Sąsiad czytał nam na głos:

„Wasza gmina znalazła się mniej więcej w połowie trasy naszego pieszego obozu przetrwania. Serdecznie dziękujemy, że mamy możliwość i przyjemność podzielenia się doświadczeniem, jakie stało się naszym udziałem. Ale po kolei:

Droga wiodąca w Wasze gościnne progi przywitała nas remontem. To była miła niespodzianka zarówno dla uczestników jak i organizatorów: trasa prowadząca praktycznie przez plac budowy, który sam w sobie jest torem przeszkód, stanowiła doskonały przedsmak naszego przedsięwzięcia. Z dziecinną łatwością umykaliśmy zarówno spod kół poirytowanych naszą obecnością kierowców, jak i spod łopat odrętwiałych z nudy drogowców.

Rogatki miasteczka z kilkunastoma wilczymi dołami przekopanymi w poprzek asfaltu i niezabezpieczone pobocza też nas nie przeraziły, dwa przypadki skręcenia kostek i jeden złamany obojczyk tylko rozbudziły nasz apetyt na wielką przygodę.

Próbowaliśmy odpocząć w cieniu drzew na skwerku, który według mapy Google powinien znajdować się w centrum miejscowości, ale nasi zwiadowcy nie znaleźli takiego miejsca. W sumie mieliśmy do dyspozycji raptem dwie ławeczki, ale jako twardziele nie pogardziliśmy cementowym murkiem symbolicznie ozdobionym przez ptaki[2].

Po chwili wytchnienia skierowaliśmy swoje kroki do restauracji „Szeherezada”, gdzie trzy miesiące temu zamówiliśmy posiłek dla całej grupy. Wszystko wskazywało na to, że został on przygotowany już wtedy i cierpliwie na nas czekał… Trzeba przyznać, że Wygląd i Aromat zaserwowanych potraw lojalnie nas ostrzegały, a kotlety próbowały nawet uciekać, nie jesteśmy jednak ludźmi, którzy łatwo rezygnują ze swoich planów. Obiad został zjedzony przy niemym aplauzie stałych bywalców tego przybytku.

Dla lepszego trawienia postanowiliśmy niespiesznie przejść się uliczkami miasteczka w poszukiwaniu atrakcji turystycznych i noclegu: nie znaleźliśmy ani tego, ani tego. Natomiast większość z nas nagle i pilnie zapragnęła znaleźć się w zacisznym kąciku – nadszedł czas uwolnienia posiłku, który stanowczo domagał się swoich praw. Właśnie wtedy boleśnie odczuliśmy brak choćby żywopłotu na skwerku… Ktoś przytomnie (choć już z wybałuszonymi oczami) zauważył, że w budynku tutejszego Wysokiego Urzędu może znajdować się przybytek, którego szukamy. Była nas spora grupa, istniało niebezpieczeństwo, że jakiś urzędnik zauważy nas i po prostu każe się wynosić, ale tu zadziałał instynkt przetrwania: odruchowo zaczęliśmy zachowywać się jak petenci – to doskonała gwarancja niewidzialności, to zawsze działa!

Po błogich chwilach usiłowaliśmy umyć ręce, ale bóg survivalu jak widać właśnie dzisiaj postanowił poddać nas próbie: okazało się, że w kranie nie ma wody. Mówiąc otwarcie nie było jej nigdzie, a ponieważ zależy nam na szczerej relacji nie możemy udawać, że jakby najbardziej nie było jej w spłuczkach…  W małych grupkach, bez paniki, zaczęliśmy się wycofywać z Urzędu G., święcie przekonani, że ktoś to wreszcie wyczuje, ale – o dziwo – napotykaliśmy tylko nieobecne uśmiechy urzędników, te z serii „Wszystko jest OK. Mnie tu nie ma. Ciebie nie ma. Nic nie widzimy – nic nie czujemy.”

Kiedy szczęśliwie wszyscy znaleźliśmy się na zewnątrz, uderzył nas smród tak potężny, że najtwardsi z nas zaczęli rozglądać się dookoła z poczuciem winy i niewykluczone, że niektórzy musieli zmierzyć się z rodzącym się lękiem.

Wtedy zajechały na plac samochody ze sprzętem nagłaśniającym. Po obiedzie, spacerze i „przygodzie sanitarnej” nie chcieliśmy być świadkami tego, co tutejsi mieszkańcy potrafią zrobić z kolumnami o takiej mocy. Pospiesznie udaliśmy się w dalszą drogę.

No cóż… Zmierzaliśmy w kierunku miejsc, które od uczestników wyprawy miały wymagać ekstremalnego poświęcenia, bezwzględnych zachowań, błyskawicznych reakcji i radykalnych decyzji. Tak więc, choć przecież przygotowani na niecodzienne wyzwania, nie spodziewaliśmy się tak wspaniałego przyjęcia, które zmusiło nas do weryfikacji umiejętności i nauczyło pokory. Dziękujemy!” (zarząd Bractwa „Damy Radę”, www.alenietu.pl)

A to kolejna opinia:

„Oto ono: maleńkie miasteczko na prawach wsi. Trudno powiedzieć: zaniedbane – raczej: niekochane. W „centrum” plac wyłożony kostką brukową, dla utrudnienia zaprojektowany tak, żeby nie wiedzieć czy jest się w strefie dla pieszych, na parkingu czy na ulicy. Nieopodal najbrzydszy, najsmutniej zrewitalizowany skwerek, a za nim chaotyczna zabudowa podwórka domu wielorodzinnego. Po przeciwnej stronie dom grożący katastrofą budowlaną, a wreszcie nasz wzrok napotyka Dumę Statystycznego Mieszkańca: ratusz, czyli Urząd G. Budynek wyróżnia się nową elewacją, a właściwie specyficzną kombinacją kolorystyczną (nie mylić z kompozycją barw!) Ściany o barwie ciemnej cegły czy też buraczanego fioletu sprawiają, że gmach wydaje się mniejszy i boleśnie kontrastują z drzwiami w kolorze piasku i zieloniastymi futrynami okien. Tuż obok zauważamy niewielki budyneczek z pruskiego muru, dbałość o obiekt świadczy o jego prawdopodobnie zabytkowej wartości, ale niewykluczone, że to kurnik szefa tutejszego gangu, niestety wszelkie informacje są poza zasięgiem turysty… Budynki wokół ratusza sprawiają wrażenie, że same nie pamiętają jakiego były kiedyś koloru, są wyblakłe, nijakie, chyba nawet trochę przygnębione. Miasteczko sprawia wrażenie wyludnionego, być może większość mieszkańców wyjechała nasycić oczy jakimkolwiek kolorem. Jeśli tak, trudno się kłócić z ich decyzją. No cóż… poszedłem za ich przykładem…” (Andrzej Szczery, redaktor miesięcznika „Turystyka bez ofiar”, www.omijamy.com)

 

Sąsiad nie mógł czytać dalej. Posmutniał.

– Nie tego się spodziewałem – powiedział Szeptem, a Szept, jakby tylko na to czekał, przebiegł się wśród nas i znalazł braci, również tych starszych. Dlatego obok Szeptu pojawił się Pomruk i Westchnienie, a wreszcie przestrzeń wypełnił Gwar, z którego wyrwał się Okrzyk[3]:

– Sąsiad, spoko-luz! Jest dobrze. My tu myślim, że niejedna tęga głowa pracowała nad tym, żeby nas nie najeżdżali. Po co nam to?! Mało mamy swoich problemów, żeby jeszcze z turysto walczyć? Przyjdzie turysta to ani piweczka jak człowiek w krzakach nie wypijesz, ani rybki nie złowisz, bo ci wszystko powyciągajo… Na co nam to? Dobrze jest!

– Ale to nie tak – zaoponował Nasz Nowy Sąsiad. – Nie rozumiecie, że robią z nas głupków?! Wody rzeczywiście często nie ma, coś śmierdzi jakbyśmy mieszkali w szambie ze zdechłą kozą, tyle rzeczy leży odłogiem, a nawet nie ma z kim o tym pogadać, żeby nie wyjść na upierdliwego dziwaka. I jeszcze o tej turystyce tyle nagadali, że warto w nią inwestować, nawet kosztem innych naszych potrzeb. Bla, bla,bla… Uwierzyłem i dlatego dziś czuję się jak głupek, bo kocham to miejsce. Nie tak miało być!

Próbowaliśmy mu współczuć, ale brak wody nie jest dla nas problemem[4], ani smród – jak człowiek wraca z chlewa to zawsze śmierdzi, a nie ma sensu się myć, bo zaraz tam znowu idzie, albo się na polu spoci, albo śpi w krzakach i mu wszystko jedno. A turyści? Śmiechu warte! Już my nie tacy naiwni, żeby wierzyć, że turysta to grosz w kieszeni[5].

Smutek Naszego Nowego Sąsiada poruszył twarde serce Durnichy. Podeszła, poklepała go po ramieniu, zajrzała w oczy i zaskrzeczała:

– Już ty nie szukaj czego nie ma. To, że ktoś cię oszukał, w maliny wpuścił, nie znaczy, że ty durny jesteś, ale, że dałeś mu więcej zaufania niż on był wart.

Odsunęła się na odległość ramion, przyjrzała mu się uważnie, pokręciła głową i odeszła jakby szkoda już było słów. Może to i racja.

 



[1] my też mamy swoje zdanie na wiele tematów, ale to przecież nie powód, żeby zaraz o tym wypisywać gdziekolwiek.

[2] …my też chcemy wierzyć, że ptaki…

[3] On zawsze taki wyrywny jest.

[4] … „dla nas” znaczy „dla nas”, ale to nie znaczy, że dla wszystkich…

[5] Tak nam kiedyś tłumaczyli, ale się przekonaliśmy, że taki turysta dobrowolnie tego grosza nie odda, a jak już mu wreszcie wyrwiesz, to potem tylko ciąganie po sądach…

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Pola oznaczone * są obowiązkowe. Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.