Obok rozmów o pogodzie, krytyka władzy jest tematem dyżurnym i nikogo to nie dziwi. Samo się dzieje, czasem nawet jakoś tak niezauważalnie: po prostu komentujemy otaczającą nas rzeczywistość, a słowa niezadowolenia i snucie domysłów „co by było, gdyby…” przychodzą same: Co by było, gdyby ten, od którego zależała decyzja lepiej przeanalizował sprawę, wgłębił się w temat, spróbował przewidzieć odległe skutki, posłuchał naszego zdania? Co by było, gdyby podjął całkiem inną decyzję? Co by było, gdyby to był ktoś całkiem inny? I tu wpadamy w pułapkę demokracji: „Przecież sam go wybrałeś!”, albo „Nie byłeś na wyborach to teraz nie narzekaj!”
A przecież we własnym mniemaniu zawsze wybieramy najlepiej jak się da, nigdy nie działamy metodą chybił-trafił. Przecież nawet decyzja o nieuczestniczeniu w wyborach jest wyborem. Oby jednak nie była podejmowana pod wpływem impulsu, plotki, kolejnej irytującej wiadomości w TV. Może jednak warto się do tego jakoś przygotować? Nie obrażać się na demokrację, nie wmawiać sobie, że i tak nie mamy na nic wpływu, że jakieś Ktosie i tak zrobią co zechcą, że wybory to tylko taka zabawa wąskiego grona idealistów i/lub złodziei. Nawet jeśli tak bywa, to może warto spróbować coś zmienić? Może najlepiej zacząć od siebie: znaleźć chwilę na spotkanie z kandydatem, przyjrzeć mu się z bliska, przeanalizować jego program (jeśli go ma), zapytać o pomysły, podyskutować o tym jak dorośli ludzie, porównać z kontrkandydatem…
To nie jest proste, ale „wybory” – wszelkie – z definicji proste nie są.
Co mogłoby nam ułatwić podjęcie decyzji? A gdyby tak wprowadzić egzamin na wyborcę? Jakie pytania powinny paść w kwestionariuszu? Przychodzą mi do głowy na przykład takie:
- Jak oceniasz pracę tych, którzy zostali wybrani w ostatnich wyborach?
- Czy wybrałbyś te same osoby po raz kolejny?
- Czy pamiętasz co Ci obiecali? Czy masz pewność, że chociaż próbowali spełnić przedwyborcze obietnice? Jeśli tak – to skąd to przekonanie, jeśli nie – to czy wiesz, dlaczego zlekceważyli akurat Twoje oczekiwania?
- Czy jesteś pewien, że zrobili wszystko, co w ich mocy, aby cokolwiek zmienić na lepsze? Czy zasługi, jakie sobie przypisują, wynikały z ich rzeczywistej postawy, czy tylko znaleźli się w odpowiednim towarzystwie o właściwej porze? Czy niepowodzenia wynikały z ich niekompetencji czy z braku poparcia pozostałych radnych?
- Czy myślisz, że to wszystko, na co było ich stać? Czy wierzysz, że nie mogli zrobić więcej?
- Jakie cechy powinna posiadać osoba ubiegająca się o Twój głos? Czy znasz takich ludzi? Czy jesteś wśród nich? Jeśli tak – czy zgłosisz swoją kandydaturę, jeśli nie – to dlaczego?
- Co wiesz na temat kandydata? Jaki procent Twojej wiedzy pochodzi z plotek i domysłów, a jaki z rozmów na żywo i Twojej osobistej obserwacji? Jeśli z kandydatem łączą Cię więzy przyjaźni czy pokrewieństwa, to czy jest to wystarczający powód, żeby uznać go za godnego piastowania tego czy innego urzędu?
- Jaki wpływ na Twoją decyzję ma światopogląd, wygląd czy przynależność kandydata do czegokolwiek, jeśli generalnie uważasz go za człowieka, który dobrze reprezentuje Twoje oczekiwania wobec władz?
- Jeśli radny powinien walczyć przede wszystkim o sprawy dotyczące swojego okręgu, to gdzie w tym wszystkim jest dobro ogółu, a gdzie Twoje? I przy okazji: czy umiesz pogodzić się z tym, że dobro ogółu nie jest argumentem wymierzonym przeciwko Tobie? A jeśli tak – dlaczego chętniej zagłosujesz na radnego, który obieca to czego pragniesz, nawet jeśli wiesz, że to poza jego możliwościami, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i w dodatku nie ma na to funduszy (czyli, że to tzw. ściema obliczona na Twoją łatwowierność)?
- W jaki sposób będziesz kontrolował jakość pracy osoby, której okazałeś zaufanie oddając swój głos?
Swoją drogą w każdych wyborach powinna być możliwość zaznaczenia na liście opcji ŻADEN Z POWYŻSZYCH i jeśli taka zostanie zakreślona przez więcej niż 50% wyborców wybory powinny zostać powtórzone z udziałem zupełnie innych kandydatów. Bo wybór mniejszego zła, to nie wybór – to akt desperacji i rozpaczliwa próba udowodnienia samemu sobie, że mam na coś wpływ. Czyżby? A może, żeby nie pomstować na niewłaściwego kandydata i ograniczony wybór, warto zachęcić do kandydowania osoby, które darzysz szacunkiem lub choć trochę wierzysz w ich rozsądek? A może to Ty sam jesteś taką osobą? Ile można powtarzać, że wszystko jest nie tak? Może czas spróbować samemu? Tylko dlatego świat idzie ciągle do przodu, że nieliczni przełamują w sobie różne opory, a potem idą za nimi pozostali. Może czas na Ciebie? Nigdzie nie jest powiedziane, że nie zdasz…
Tak naprawdę egzamin nie jest konieczny, ale warto spróbować odpowiedzieć na choćby kilka z tych pytań. Samemu sobie. Niech własne sumienie będzie świadkiem. A potem sędzią. To opcja dla tych, którzy posiadają na wyposażeniu coś takiego jak Sumienie (czyli dla zdecydowanej większości, mam nadzieję). No i dobrze byłoby, żeby po tym „egzaminie wewnętrznym” poszli i oddali głos. Przemyślany. Sprawiedliwy. Własny.
Jakby nie myśleć, czas wyborów to jednak czas egzaminów. Z tą różnicą, że system nie przewiduje sesji poprawkowej. To wystarczający powód, żeby się solidnie przygotować. Jest jeszcze czas.
Też uważam, że najlepsi radni wywodzą się ze świadomych wyborców. Ja oddając swój głos zawsze zadawałam sobie pytanie: czy jeśli będę potrzebowała pomocy z rozwiązaniu problemu osobistego czy ogólnospołecznego, to ten człowiek będzie chciał mi pomóc. Oczywiście, jeśli będę umiała przekonać go do swoich racji.
Uważam, że najbardziej szkodzi samorządowi terytorialnemu bierność decydentów i załatwianie partykularnych interesów przy okazji sprawowania władzy.
„Uważam, że najbardziej szkodzi samorządowi terytorialnemu bierność decydentów i załatwianie partykularnych interesów przy okazji sprawowania władzy.” – tak się zastanawiam nad „biernością decydentów” i „załatwianiem partykularnych interesów”: jakie argumenty uspokajają sumienia? może to tylko kwestia przedefiniowania znaczeń i życie toczy się dalej? Plus odpowiedni paragrafik jako wisienka na torcie, oczywiście.