Nasz Nowy Sąsiad postanowił pokazać nam, że nie trzeba się bać zaistnieć w agroturystyce. Nie trafiały do niego nasze argumenty, że pomysł jest kiepski, bo zwyczajnie nie ma u nas atrakcji turystycznych. Odpowiadał, że mieszczuch nie szuka atrakcji, lecz spokoju, przaśnych warunków i ekologicznych papierówek.
Przyglądaliśmy się z uwagą [1] i rosnącym podziwem[2] .
Przaśne warunki znalazł w budynku gospodarczym, którego w zasadzie nigdy nie wykorzystywał. Co jak co, ale swojego czasu było tam naprzaśnione jak trzeba, ponieważ budynek służył za chlewik…
Ekologiczne papierówki dojrzewały w kącie każdego ogrodu, aż osy zacierały łapki, a spokój obiecaliśmy za skrzynkę piwa dziennie. Niech będzie nasza strata.
Przyjechali. Było ich sześcioro: rodzice, dwoje dzieci i dziadek z babcią, całkiem dziarscy. Dziadkowie i mama dzieci mówili tak, że nikt ich nie rozumiał. Wyglądało na to, że nawet dzieci nie rozumieją nic, a ich tata też tak chciałby, ale nie mógł robić z siebie idioty. Dlatego robił za tłumacza, co właściwie na jedno wyszło.
Najpierw trzeba było wyjaśnić gościom co to są przaśne warunki, gdzie jest wychodek i że wielkość pająków, liczebność komarów i napastliwość os jest najlepszym dowodem, wręcz certyfikatem ekologiczności naszego rejonu[3] . Im więcej słów z przedrostkiem „eko” padało z ust Naszego Nowego Sąsiada, tym bardziej uśmiechały się gęby naszych turystów.
Już pierwszego dnia Eko-Babcia i Eko-Dziadek wzięli po dwa kije i poszli przed siebie raźnym krokiem. Kije przeszkadzały im w marszu, ale nie wiedzieliśmy jak im to powiedzieć. Może byli jednak w gorszej kondycji niż nam się na początku wydawało, bo chyba się nimi zamierzali podpierać w chwili słabości, możliwe też, że chodziło o nasze wszędobylskie psy. Nie umieliśmy wytłumaczyć na migi, że na Szarpa i Uj-uja takie patyczki mogą zadziałać rozśmieszająco. Okazało się, że pieski nie przeszkodziły starszym państwu w spacerze. Gdyby tak było nie wróciliby po wielu godzinach z kawałkami kijków w dłoniach, ale z fragmentami ubrań w garści. Wrócili więc z zepsutymi kijkami i oburzeniem w oczach. Kiedy Nasz Nowy Sąsiad wręczał nam pierwszą skrzynkę piwa pod koniec dnia opowiedział co się wydarzyło. Żadna rewelacja: próbowali przejść przez jezdnię i nie mogli znaleźć przejścia dla pieszych. Doszli do sąsiedniej miejscowości, ale tam też go nie było. Kiedy zdecydowali się przejść pomimo braku pasów – uznając to za specjalną atrakcję turystyczną i jednocześnie szaloną przygodę wakacyjną[4] – akurat pojawiła się wielka ciężarówka, która nie miała zamiaru łagodnie potraktować bezbronnych pieszych. Ledwo umknęli do rowu, a gdy się z niego wykaraskali właśnie przejeżdżał Zygmuś Zig-Zak. Pech to pech[5] . Kijki nie mogły się tu przydać.
Skończyło się tym, że Eko-Tata poprosił swoich teściów, aby nie wychodzili poza granice posesji Naszego Nowego Sąsiada.
Na drugi dzień goście wybrali się na ryby, zachęceni widokiem Ziutosława Pisklorza dźwigającego wiadro szczupaków[6] . Eko-Mama wróciłą najszybciej. We włosach miała pełno „dziadów” co zapewniło jej pożyteczne zajęcie na resztę dnia. Potem przybiegła z krzykiem Eko-Córeczka, biegła tak jakby chciała uciec przed sobą, czyli tak, jak się biegnie z czerwonymi mrówkami pod ubraniem. Tak więc Eko- mama musiała zostawić „dziady” na rzecz mrówek, jednocześnie oganiając się od roju much, które chmarami wracały do przaśnych wspomnień. Pomyśleliśmy przez chwilę, że jest dobrze, bo turyści lubią ruch i wyzwania, których nie mają u siebie. Podobno uwielbiają też bezpośredni kontakt z przyrodą. Wydaje się, że nawet na safari nie mieliby jej aż tak kłująco-gryząco blisko. Ktoś wspomniał, że za taki full-wypas Nasz Nowy Sąsiad powinien brać większą kasę, a my dwie skrzynki piwa dziennie, ale Przygłuchy Przemo zgasił go donośnym szeptem, że na razie to taka promocja – przyjedzie więcej turystów, będzie więcej piwa. Zamilkliśmy z szacunkiem.
Tak więc z naszego punktu widzenia początek był dobry: przygody i survival. Nie doceniliśmy jednak przywiązania naszych gości do bardziej cywilizowanych rozrywek i warunków. Babcia dostała zaparcia, dziadek rozwolnienia. Mama musiała ściąć włosy, córka dziwnie spuchła, a syn zagubił się na cztery godziny w chaszczach nad stawem[7] i to przesądziło o decyzji taty, który spakował rodzinę do samochodu, powiedział Naszemu Nowemu Sąsiadowi, że jeszcze dużo pracy przed nami, nikomu nie będzie się skarżył, prosi tylko żebyśmy wyciągnęli wnioski, wybrali się na jakieś kursy, pomyśleli o funduszach unijnych…
Nie bardzo rozumiemy. Przecież nie mogli mieć pretensji o to, że Nasz Nowy Sąsiad napisał w ofercie: „Superekologiczne gospodarstwo agroturystyczne. Świeże powietrze, zdrowe swojskie jadło. Przyroda w zasięgu ręki. Doskonałe, prawdziwie wiejskie warunki. Wypoczynek u nas naładuje Wasze baterie na cały rok, a wspomnienia pozostaną na zawsze.” Nasz Nowy Sąsiad wytłumaczył nam, że nie ma tu ani słowa kłamstwa. W każdym razie nie więcej niż na dowolnym billboardzie jakich tysiące wiszą w miastach: kremy antycellulitowe[8] , balsamy odmładzające, ceny najniższe, libido[9] wyższe…
Przyjechali tu dobrowolnie, subtelnie zachęceni przez portal internetowy jaki sami wybrali. Najważniejsze, że nigdy nie zapomną pobytu u nas.
I o to chyba chodzi, tak?
————————————
[1] …czyli tak, żeby miał wrażenie, że nikt mu się nie przygląda.
[2] …no, tego na pewno nie zauważy – po naszym trupie! Prawdopodobnie w nieokazywaniu podziwu, uznania i życzliwości staliśmy się mistrzami świata.
[3] Na pewno jest to bardzo precyzyjnie opisane w odpowiedniej dyrektywie UE.
[4] Tak, tak, w pewnym wieku na szczycie listy wakacyjnych przygód może się znaleźć tak ekstremalny wyczyn jak przejście asfaltowej drogi w nieoznakowanym miejscu. Strach pomyśleć co można tam znaleźć jeszcze, prawda?
[5] Zygmuś ma dobry samochód, ale zły wzrok i brata Gdzie Trzeba.
[6] A wystarczyło zapytać! Może akurat Ziutosław pamiętałby, na jakim jeziorze kłusował tej nocy?
[7] Gburmistrz powiedział, że sami powinniśmy obkaszać swoją wieś, więc chaszcze wyrosły takie, że na ryby chodziliśmy z siekierką. Na skutek akcji poszukiwawczej teren wokół stawu został jednak wykoszony przez ludzi Gburmistrza, może dlatego, że Eko-Tata chciał wzywać helikoper na koszt gminy.
… a wystarczyłaby skrzynka piwa…
[8] Cokolwiek to znaczy.
[9] Jak wyżej – w każdym razie zboże od tego wyżej nie rośnie…