Pociąg osobowy relacji Odtąd-Dotąd (trasa nie dłuższa niż 200 km), dwa wagony, majowe popołudnie, czwartek, większość pasażerów to pracownicy wracający do domu, studenci i młodzież szkolna. W całym tym towarzystwie tylko troje dzieci: dwóch około sześcioletnich chłopców i trzymiesięczna dziewczynka. Na drugiej stacji pociąg umiera. Maszynista kilka razy próbuje rozruszać silnik, ale jego wysiłki są bezskuteczne. Wreszcie konduktorka ogłasza awarię. Tak – zgłaszała, tak – przyjadą po nas, nie – nie wiadomo kiedy. Czekamy ponad dwie godziny (!). W międzyczasie część osób odjeżdża samochodami „wydzwonionymi z komórki”. Reszta wylega i rozsiada się na peronach czekając na odsiecz. Jeden z sześciolatków staje na głowie już w pierwszej minucie postoju. Dokucza swojej maleńkiej siostrze, budzi ją, hałasuje, przebiega przez tory tuż przed nadjeżdżającym pociągiem towarowym. Matka jest bezsilna, karci go nieprzekonująco, trochę się wstydzi, ale przede wszystkim tuli do siebie płaczącą córeczkę, pokonując wstyd karmi ją piersią i uśmiecha się do współpasażerów przepraszająco. Jest z nimi babcia, ale ta w żaden sposób nie potrafi okiełznać kilkulatka (chociaż trzeba przyznać, że otrzepała mu spodnie po numerze z przebiegnięciem torów). Pasażerowie wymieniają między sobą spojrzenia, to oczywiste, że każdy wie jak należałoby zareagować…
Wreszcie coś nadjeżdża. Nie po nas jednak – to lokomotywa, która ma odciągnąć nasz zepsuty skład, na transport czekamy jeszcze 20 minut… Podjeżdża nowoczesny długaśny szynobus. Ludziska pchają się jakby istniało zagrożenie, że kogoś zostawią. Kobieta z maleństwem na jednej ręce, drugą trzyma rączkę wózka i stoi bezradnie przed rozsuniętymi drzwiami pociągu, a współpasażerowie opływają ją z obu stron. Kobiecy głos woła z tyłu: „Panowie, może ktoś wreszcie pomoże wnieść ten wózek, na miłość boską!” Wózek zostaje wniesiony, matka z dzieckiem staje przy drzwiach, bo wszystkie miejsca zajęte… Znów potrzebna jest interwencja innej kobiety. Ruszamy.
Co się z nami dzieje? – mam na myśli społeczeństwo jako takie. Jak to możliwe, że jesteśmy aż tak ślepi i głupi? Ci, którzy wcześniej krytycznie obserwowali Matkę Nieskuteczną Wychowawczo, nagle stracili wzrok, gdy stanęła obok nich Matka z Dzieckiem na Ręku. Nie twierdzę, że to znak czasu: ja też jako młoda matka musiałam walczyć o miejsce w autobusie, a jednocześnie jako turystka w sąsiednim kraju (nie mam na myśli tzw. Zachodu!) nie mogłam się nadziwić jak pasażerowie dowolnego środka transportu pięknie ustawiają się w kolejce do drzwi: osoby starsze i niepełnosprawne, matki z małymi dziećmi, kobiety, mężczyźni, młodzież – wsiadają w tej kolejności, bez przepychanek i niepotrzebnych scysji.
I jeszcze ciekawe spostrzeżenie: opisana sytuacja miała miejsce 26 maja w Dzień Matki, sporo osób taszczyło kwiaty swoim rodzicielkom, zapewne chcieli podziękować za trud włożony w ich… no właśnie: wychowanie?