Na drzewo wlazł kot. Nie był to śliczny, słodziutki, bezbronny kociaczek, więc nie wołał o pomoc dziecięcym miau! miau!, ale dorosły piękny okaz, który wrzeszczał: MIAŁ !!! MIAŁ!!! (naprawdę słychać było to „ł” na końcu). Wrzeszczał tak 3 dni. Potem już nie miał chyba siły… Właściciele regularnie przychodzili pod drzewo i prowadzili z nim rozmowy motywacyjne, wspierające i wychowawcze, wjeżdżając mu na kocią ambicję, wabiąc kocimi przysmakami, zapewniając o swojej miłości i grożąc odstrzeleniem mu ogona jeśli narobi im wstydu. Właściciel przyniósł nawet dwie osobiście upolowane myszy, ale one jakoś do zwierzaka nie przemówiły – być może dlatego, że były już trochę martwe… Przyszedł też pies właścicieli i kiedy myślał, że nikt nie widzi powiedział: „Hej, Kot! Złaź tu zaraz, nie rób wiochy! Obiecuję, że nie będę cię więcej ganiał, a żarcie z miski będę wyjadał tylko we wtorki i piątki. Mogę też wziąć wszystkie twoje pchły, tylko złaź!” Po chwili wrócił i dodał: „Eeee, co do tych pcheł: chyba mnie poniosło, wezmę je najwyżej na tydzień! No już złaź, bo sam po ciebie pójdę sierściuchu przebrzydły! (Jak ja nie cierpię kotów!)” i poszedł. Nie pomogło jakoś.
Właścicielka zadzwoniła do Straży Pożarnej. Dowiedziała się, że strażacy wchodzą po kotki na drzewa tylko w filmach i żeby spokojnie czekać, a w końcu na pewno zejdzie sam.
Sąsiadka zadzwoniła do Straży Pożarnej. Zapytano ją kto zapłaci za przyjazd wozu bojowego. Zatkało ją, ba! nawet telefon chwilowo odmówił współpracy[1]. Zadzwoniła więc do pani Beaty działającej w Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami.
Pani Beata najpierw skontaktowała się ze strażakami, którzy poinformowali ją, że ściągnięcie kota siedzącego 3 doby na drzewie 15 metrów nad ziemią nie należy do ich zadań, to nie jest akcja ratunkowa.
Prawda jest taka, że nie da się zniechęcić pani Beaty[2]. Ta dzielna kobieta już już miała przyjechać z jakąś zdobyczną drabiną („Ale pani Beato, ten kot jest co najmniej 15 metrów nad ziemią! Nawet jeśli znalazła pani jakąś długą drabinę to nie sądzę…”, a ona: „No, może ta drabina rzeczywiście nie ma 15 metrów… To nic, na miejscu coś wymyślimy!”), kiedy nagle olśniło ją i zadzwoniła do naszego Urzędu Gminy. Po 15 minutach przyjechał samochód ciężarowy z podnośnikiem i koszem. Cała akcja trwała mniej niż 15 minut.
W związku z tym dręczy nas kilka pytań: czy gdyby do Urzędu Gminy zadzwonił Gutek Sobiepóźny[3] reakcja byłaby taka sama? Czy gdyby ktoś z litości zastrzelił kota zostałby ukarany za znęcanie? Czy gdyby ktoś wlazł za kotem na drzewo i na wysokości 10 metrów zaczął wrzeszczeć, że nie może zejść, to Straż Pożarna wyjechałaby na akcję? Czy wtedy niedoszły bohater musiałby zwrócić koszty tej akcji? Czy w promocji zdjęliby i kota? Czy gdyby kot spadł ze skutkiem śmiertelnym, bo z wycieńczenia zapomniałby o lądowaniu na czterech łapach, Telewizja zrobiłaby wzruszający reportaż o tym jaka ta Straż bezduszna i przy okazji o znieczulicy społeczeństwa wobec naszych Braci Mniejszych[4]?
Kot zachowywał się dziwnie: nie szarpał się i nie wyrywał, w bezpiecznych ramionach swojej właścicielki rozglądał się dokoła okrągłymi oczyskami. Jak zwykle w takich sytuacjach orzeczono, że jest w szoku. To zawsze zamyka sprawę – wystarczy, że ktoś rzuci jak w tym przypadku: „Co? Kiciuś jest w szoku?” i wszyscy przestają się interesować bohaterem zdarzenia. „W szoku” – czyli, „póki co, nie spodziewajmy się normalnych zachowań, ograniczmy kontakty do minimum, chodźmy na piwo, Zdzichu stawia[5]…”
Rozchodziliśmy się powoli do domów, lekko podekscytowani, ale i zawiedzeni, że wszystko poszło tak gładko, bo lubimy gdy coś się dzieje. Przyszliśmy pod to drzewo nie po to, żeby zobaczyć jak działa wysięgnik, ale jak się zacina w pół drogi, jak kot skacze z 7-8 metrów na twarz zmierzającego ku niemu wybawcy, jak szamoczą się w koszu zawieszonym między niebem i ziemiem[6], jak kot wrzeszczy tak jak tylko koty potrafią, jak człowiek w koszu przeklina tak jak tylko ludzie w koszu podrapani przez kota potrafią… Ech, życie czasem rozczarowuje!
PS. Z ostatniej chwili:
Właściciel kota (prosił o nieujawnianie jego danych) mówi, że pies mu powiedział, że kot wcale nie miał problemów z zejściem z tego drzewa, wcale nie siedział tam trzy doby, bo schodził zawsze na noc, no i nie wołał o pomoc tylko liczył wiatraki, które właśnie z tego drzewa świetnie widać. Ciągle się mylił w tym liczeniu[7], więc trochę go to wnerwiało i może nieco[8] podniósł głos. Ponadto strasznie zrobiło mu się przykro kiedy ktoś wytknął mu brak higieny: to prawda, że ma kilka (prawie zaprzyjaźnionych) pcheł, ale żeby zaraz mówić „wszoku” to już przesada!
Być może pies mówił coś jeszcze, ale jego właściciel (który coraz bardziej prosił o nieujawnianie danych) opowiadał coraz niewyraźniej, jego postać rozmywała się nam przed oczami, w końcu pękł jak bańka na mleko[9], wtedy przyszedł jego pies, powiedział „nie chce mi się z wami gadać”, zatrzepotał skrzydłami i tyle go widzieliśmy. Po kolejnej skrzynce piwa ktoś się zaklinał, że to były skrzydła wiatraka. Przestawiliśmy się na inny alkohol[10].
[1] Chociaż jest szalenie dyskretny i nigdy nie podsłuchuje rozmów swojej… nosicielki.
[2] Gdyby pani Beata żyła w czasach kiedy ginęły brontozaury cieszylibyśmy się nimi do dzisiaj. Chyba. W każdym razie dalej by sobie biegały, nawet gdyby to nas nie uszczęśliwiało.
[3] ? no właśnie…
[4] A przecież to nieprawda: społeczeństwo, jako takie, swoich Braci Mniejszych wprost uwielbia – im lepiej przyprawieni tym bardziej…
[5] „A dlaczego Zdzichu?!” „A dlaczego nie?!!!”
[6] tak – „ziemiem”, fajnie brzmi, co? Sławek Siejka tak mówi, nazywamy go Słowosiej.
[7] Nic dziwnego, koty są słabe z arytmetyki, o wiele lepiej radzą sobie z geometrią, nikt nie wie dlaczego.
[8] Koty nie są mistrzami obiektywizmu…
[9] Tak: na mleko.
[10] Marek Nocny pędził go od zawsze, ale drogo sobie liczył. Mawiał: „drogie – bo dobre!” Teraz my mówimy: „dobre – bo m a r k o w e!”