To nieprawda, że szczęście trudno znaleźć [1]. Najlepsze jest to, że w ogóle nie trzeba go szukać, bo ono jest wciąż w pobliżu: czai się i łasi. Nawet gdy z niecierpliwością odepchniemy je nogą, ono zwinie się w kłębek i ze swojego bezpiecznego kącika wciąż śledzi nas wzrokiem, w każdej chwili gotowe podbiec i wypełnić nas sobą, gdy tylko w naszych oczach pojawi się uśmiech…
Jesteśmy jednak twardzi, odporni na te próby pogrążenia nas w radości, ponieważ radość jest bezmyślna, a każda bezmyślna czynność naraża nas na jakieś nieszczęście – uczono nas tego od dziecka. Poza tym jeśli pozwolimy sobie na odczucie szczęściopodobne, jakiś diabeł szepcze gdzieś w zakamarkach umysłu: „coś ci za wesoło, na pewno zaraz stanie się coś okropnego”. I od tej chwili czekamy na co najmniej złą wiadomość. Nic więc dziwnego, że zawsze jesteśmy gotowi na dramat, natomiast nieoczekiwanie pomyślną odmianę losu kwitujemy nieśmiałym, na siłę powstrzymywanym uśmiechem. Dlaczego tak się dzieje? Może dlatego, że gdzieś w podświadomość zapadła nam mantra „nie jestem godzien”, a może boimy się zawiści tzw. bliźnich (w osobie sąsiada/sąsiadki, brata, siostry, koleżanki/kolegi, nawet współmałżonka)? Najsmutniejsze jest to, że zanim zauważymy, że dotknęło nas szczęście – ono mija. Pewnie dlatego częściej słyszymy „to były szczęśliwe czasy” niż „jestem szczęśliwy”. O ileż piękniejsze byłoby życie gdyby ludzie umieli okazywać swoje szczęście w momencie gdy je przeżywają, gdyby umieli je uzewnętrzniać tak jak nie umieją ukryć złości, niezadowolenia, znudzenia, smutku, czy bólu…
W każdym z nas pokutuje jakiś model wychowania, ale przecież wychowuje nas nie tylko rodzina, ale i szkoła, kościół, media, rówieśnicy, sąsiedzi – wydaje się więc, że mamy bogaty wachlarz wyboru. Dlaczego więc większość z nas godzi się na fatalne zbiegi okoliczności, nieszczęścia, które chodzą parami, sny przepowiadające złą przyszłość i niefart? Dlaczego tak trudno uwierzyć nam w dobry los; w to, że zasługujemy na uznanie, życzliwość, szacunek i szczęście właśnie; że w każdym z nas jest coś cennego czym możemy podzielić się z innymi, być może uszczęśliwiając ich w ten sposób choć troszkę?
Zadajmy sobie kilka pytań: czy umiemy dostrzec szczęście w drobnych zdarzeniach dnia codziennego? Czy umiemy docenić fakt, że żyjemy w takim miejscu, gdzie najgorszym żywiołem jaki może nam zaszkodzić jest wiatr, który przewróci drzewo i śnieg, który zawieje drogę? Czy potrafimy traktować problemy jako wyzwanie do ich rozwiązywania, jako sprawdzian naszej dojrzałości i umiejętności, jako wstęp do wydarzeń często prowadzących do korzystnej odmiany losu?
Szczęście tkwi w każdym z nas, mieszka w każdym domu, trzeba je tylko odnaleźć, zrobić porządki, zadbać o środowisko, w którym ono rozkwitnie. Nikt nie mówi, że to łatwe. Jeśli nasze wnętrze przypomina zachwaszczony ogród, a więzi rodzinne są jak zagracony strych, to po prostu trzeba się wziąć do roboty. Uważajmy jednak! Nie wyrwijmy w ogrodzie roślin, które go zdobią, nie wyrzućmy ze strychu cennych pamiątek!
Szczęście uchodzi za płochliwe stworzenie, ale to my je płoszymy. Zauważmy je, pochylmy się nad nim, podrapmy za uchem. Kiedy je oswoimy, nie ucieknie tak łatwo. Już wiemy, że jeśli stworzymy mu właściwe warunki, zadomowi się i nie tylko rozkwitnie, ale nawet zacznie się rozmnażać! A gdy będzie go tak dużo, że zacznie kipieć – rozejrzyjmy się dokoła, zanieśmy choć odrobinkę tam, gdzie go brakuje. Niech inni przypomną sobie, że jest.
Dbajmy o nie, a doczekamy się dorodnego potomstwa 🙂 [2], czego sobie i Państwu życzę!
————————————————
[1] Z łatwością znajdziecie je w słowniku pod literą „S”.
[2] Naiwne? A spróbowałeś?!
Hexo droga! Mam wrażenie, że robisz wszystko, aby sprowokować do komentowania – no to masz 🙂 Ciekawe jest Twoje spojrzenie na Szczęście. Mam tylko nadzieję, że uproszczenia są przemyślane i zamierzone. Chyba ja wiem (bo któżby inny!) co Ci po głowie chodził: żebyśmy próbowali być szczęśliwi i to wbrew wszystkiemu.
Nawet gdy dziecko ma owsiki, tak? 🙂 🙂 🙂
🙂